wtorek, 22 stycznia 2013

Czy człowiek może stworzyć lepszy świat? Analiza filmu "Kieł" - Uwaga! Spojler!

        „Kieł” greckiego reżysera Giorgosa Lanthimosa to film poruszający wiele złożonych wątków z zakresu polityki, kultury, czy społeczeństwa. Obraz może być rozpatrywany jako krytyka reżimu totalitarnego, czy modelu rodziny patriarchalnej, ale ukazuje także siłę socjalizacji pierwotnej i jej wpływu na umysł  młodej osoby. Przede wszystkim jednak film jest odpowiedzią na pytanie – czy człowiek poprzez izolację od ogółu społeczeństwa może wykreować rzeczywistość lepszą od dotychczas istniejącej?

        Bohaterowie filmu G. Lanthimosa to pięcioosobowa rodzina mieszkająca w luksusowej willi na przedmieściach. Rezydencja otoczona jest wysokim ogrodzeniem, którego granice przekraczać może wyłącznie ojciec. Trójka dorosłych dzieci wychowywana jest zatem, porównywalnie do tresury, według ściśle ustalonych zasad oraz w całkowitej izolacji od świata zewnętrznego. Przekazywane im reguły i normy są jednak zniekształcone, o czym widz dowiaduje się już przy okazji użycia najistotniejszego narzędzia socjalizacji, czyli języka. Dzieci uczą się, że „wycieczka” to trwały materiał wykorzystywany do budowy podłóg, natomiast „morze” określa drewniany fotel ze skórzanym obiciem. Przyswojona przez dzieci gra słów, z góry przesądza o ich braku szans na przystosowanie się do ogółu społeczeństwa. Manipulacja młodymi przez ojca nie kończy się jednak na języku, bowiem od małego uczone są one rywalizacji, posłuszeństwa, a wszystkiemu towarzyszy zupełny brak uczuć i emocji. Edukacja młodych odbywa się za pomocą suchych komunikatów ojca. Natomiast seks, który dotyczy wyłącznie jedynego syna, zostaje sprowadzony do mechanicznie wykonywanego obowiązku. Ten ostatni odbywa się dzięki regularnym wizytom Christiny, dziewczyny będącej ochroniarzem w firmie ojca. To właśnie jej osoba staje się motorem zmian w dotychczas spokojnym i unormowanym życiu rodziny. Christina będąca reprezentantką społeczeństwa z „zewnątrz”, poprzez kasety wideo ukazuje, szczególnie starszej córce, zupełnie nowy, nieznany wcześniej świat. Tym po części nieświadomym działaniem, na oczach widza, tworzy buntowniczkę, która zaczyna sprzeciwiać się poleceniom apodyktycznego ojca. Doprowadza to do pozornej ucieczki najstarszej córki, bowiem koniec filmu nie przynosi ostatecznych rozwiązań. Ojciec osadzając dzieci w odizolowanej rzeczywistości podyktował warunki opuszczenia granic rezydencji. Miało się to dokonać wraz z wypadnięciem oraz ponownym wyrośnięciem tytułowego kła. Tylko wówczas, lecz wyłącznie za pomocą samochodu, młodzi będą mogli wydostać się poza granice willi. Zbuntowana córka, skuszona możliwością innego życia, przyspiesza opisany proces. Celowo wybija zęba, po czym  z nadzieją na opuszczenie domu, nieświadomie zatrzaskuje się w bagażniku samochodu.

        Sposób w jaki reżyser kończy swój film, pozwala na podjęcie wielu odmiennych analiz oraz nawiązanie do rozmaitych problemów społecznych. Jedną z możliwych dróg jest odczytanie obrazu G. Lanthimosa jako metafory społeczeństwa zdominowanego przez globalizację. Gwałtowny rozwój tego zjawiska przyczynił się bowiem do powstania wielu konsekwencji, które przez część społeczeństwa mogą być odbierane jako negatywne. Chodzi tu przede wszystkim o rozpad tradycyjnych funkcji rodziny, moralne zepsucie, ale także kryzys władzy i współczesnego systemu rządzenia. Każda z wymienionych cech niewątpliwie przyczynia się do wywołania zmian w społeczeństwie. Problem rodzi się jednak wówczas, kiedy jednostki nie są w stanie przyswoić nowo zastanej rzeczywistości. Poszukując wyjścia z takiej sytuacji, mogą próbować uciec od świata, w którym nie potrafią odnaleźć swojego miejsca. Analogię takiego rozwoju zdarzeń  zastosować można w stosunku do bohaterów przedstawionych przez autora filmu „Kieł”. Ojciec jako głowa rodziny czuje się odpowiedzialny za swoich bliskich, a co za tym idzie, pragnie zabezpieczyć ich przed demoralizującym wpływem świata zewnętrznego. Podejmuje się zatem próby zbudowania jego lepszego odpowiednika – małej utopii,  zlokalizowanej z dala od piętrzącego się zła. Poprzez odgrodzenie się od reszty społeczeństwa, utworzenie nowego języka oraz precyzyjne ustalenie reguł, bohater ma nadzieję na zapanowanie nad złymi ludzkimi instynktami.



        Wydarzenia przedstawione w „Kle” mogą być dowodem na to, że idea tworzenia nowych pozornie coraz lepszych światów, może okazać się przysłowiową walką z wiatrakami. Obraz G. Lanthimosa jest zatem negatywną odpowiedzią na pytanie zawarte w temacie. Istnieje kilka argumentów, które uzasadniają, że reżyser ma rację. Każdy z nich zawarty jest w poszczególnych błędach popełnionych przez  despotycznego bohatera filmu. Prześledźmy zatem kilka z nich.

        Jednym ze sposobów na zachowanie porządku oraz przestrzeganie ustanowionych zasad w utworzonym przez ojca świecie,  ma być wychowanie dzieci odbywające się poprzez nagradzanie i karanie, ale także towarzyszącą im kontrolę. Zabieg ten po części spełnia swoją rolę ponieważ socjalizacja pierwotna, mająca miejsce w dzieciństwie, jest najtrwalszym z możliwych procesów kształtowania. To dzięki niej jednostka poznaje otaczającą ją rzeczywistość, by za chwilę przyjąć ją jako własną. Proces ten jest łatwy do zmanipulowania ponieważ dziecko otrzymuje od znaczących innych przefiltrowane informacje. I tak, ojciec w porozumieniu z matką przekazał potomstwu taki obraz świata, jaki sam wcześniej wykreował. Młodzi, nie mając szans na „obronę”, zinternalizowali ową rzeczywistość jako jedynie istniejącą, bowiem tylko taka została im zaprezentowana.

        Zamysł ojca miał szansę powodzenia, gdyby nie pojawienie się osoby żyjącej poza odizolowaną rezydencją. Christina, bo o niej mowa, zaburzyła dotychczasową wizję świata starszej córki. Socjalizacja pierwotna, choć trwała, nigdy nie jest procesem zamkniętym. Jednostka wraz z upływem czasu może zacząć ją weryfikować, a następnie, zgodnie ze swoimi przekonaniami, zmieniać. Pojawienie się sprzecznych informacji wyzwoliło zatem w dziewczynie ciekawość oraz chęć poznania prawdy. Od tej pory każdy zakaz, czy kara pochodząca z ust rodziców były powodem do sprzeciwu, buntu i agresywnych zachowań. Christina otworzyła bohaterce okno do nowego, nieznanego świata burząc tym samym porządek ustanowiony przez despotycznego ojca. Reżyser filmu, posługując się opisanym przykładem, pokazuje odbiorcy, że odgórnie ustalone wychowanie jednostki nie przesądza o jej późniejszych poczynaniach. Tutaj tworzy się pole do analizy procesów socjalizacji wtórnej. Rodzice mogą przez lata kształtować swoje dzieci na wzorowych obywateli, a nierzadko wystarczy jeden impuls, jednostka lub grupa, które są w stanie zaburzyć postrzegane dotychczas wzorce i normy. Zrodzony w taki sposób bunt będzie miał niewątpliwy wpływ na zachwianie równowagi w wykreowanym świecie, a co za tym idzie, przyznaniu mu statusu „lepszego”.

Innym zwodniczym zabiegiem zastosowanym przez ojca jest całkowita kontrola oraz ograniczenie swobody swoim dzieciom. Bohater, ustanawiając podział na nadzorcę i podwładnych przyczynił się do wyeliminowania wszelkich pozytywnych uczuć i emocji. Najmniejsza, a zarazem najważniejsza komórka społeczna jaką jest rodzina, predestynowana jest do tworzenia empatii, czy uczenia szacunku  w stosunku do drugiego człowieka. Bezustanny nadzór nad młodymi tworzy z nich maszyny niezdolne do odbierania i przekazywania uczuć. Między rodzeństwem pojawiają się zatem dziwne i wypaczone zachowania jak kazirodztwo, okaleczanie, czy bezwzględna rywalizacja. Ojciec pozbawiając młodych samodzielnego podejmowania decyzji, przyczynił się do ukształtowania bezmyślnych jednostek, zależnych od woli innych ludzi. Dodatkowy brak imion u dzieci przyczynia się do jeszcze większej depersonalizacji.

        Wyróżnione wyżej cechy stanowią atrybuty charakterystyczne dla organizacji totalnych opisanych przez Irvinga Goffmana. Metody wychowawcze bohatera filmu „Kieł” nie mogą mieć zatem pozytywnych rezultatów. Brak świadomości własnych zachowań czyni z młodych potencjalnych agresorów, którzy nie przyczynią się do stworzenia lepszego świata. Przykładem potwierdzającym moją tezę może być ukazanie młodszej córki, która za pomocą nożyczek, w zupełnie obojętny sposób obcina lalkom nogi. Scena ta może być ilustracją jednostek, których brak empatii oraz wyuczone bezwarunkowe posłuszeństwo będą w stanie skłonić je do najbardziej wypaczonych działań, byle tylko wypełnić przekazane instrukcje. Zetknięcie się tak ukształtowanych osobowości ze zindywidualizowanym ogółem społeczeństwa, doprowadzić może do największych tragedii i katastrof.

        Kolejnym nieudolnym sposobem wykreowania lepszej rzeczywistości przez ojca jest odizolowanie rodziny od reszty społeczeństwa. Zgodnie z myślą Elliota Aronsona, człowiek jest istotą społeczną, a zatem potrzebuje innych ludzi w celu zaspokajania swoich najelementarniejszych potrzeb. Konfrontacja z ogółem społeczeństwa pozwala także na weryfikowanie działań jednostki jako nieodpowiednich - lub wręcz przeciwnie – jako najbardziej pożądanych. Dzięki tej funkcji społeczeństwa, człowiek może kształtować swoją osobowość i odnajdywać swoje miejsce w istniejącej rzeczywistości. Pozbawienie dzieci odniesienia do innych ludzi, doprowadziło do, wspomnianych już wcześniej, wynaturzonych zachowań między członkami rodziny. Uprawiali kazirodztwo ponieważ nikt im nie uświadomił, że jest ono niemoralne, a zarazem bardzo ryzykowne. System aksjonormatywny dzieci ograniczał się jedynie do relacji z ojcem.

        Film G. Lanthimosa ukazuje prawdę, że nie ma sprawdzonych sposobów na utworzenie idealnego świata oraz utrzymanie w nim stałego porządku. Reżyser zwraca uwagę na fakt, że zawsze istnieje możliwość pojawienia się czynników zewnętrznych burzących wszelkie wcześniejsze założenia. W zestawieniu z otwartym zakończeniem filmu nasuwa się wniosek iż, nie mamy żadnej gwarancji na to, że ucieczka, z na pozór złego świata, nie zawiedzie nas do „pozbawionego wyjścia labiryntu”. Nowo zastana rzeczywistość może bowiem okazać się jeszcze gorsza od tej, w której jednostka funkcjonowała pierwotnie. Najstarsza córka, kuszona dążeniem do uzyskania wolności, nie była przygotowana do życia w innych realiach. Nawet gdyby osiągnęła zamierzony cel, nie posiadała żadnej pomocnej wiedzy, która pozwoliłaby jej przetrwać w nowym świecie. Jaką zatem możemy mieć pewność, że kreowanie zupełnie nowych rzeczywistości jest kluczem do zapanowania nad zmieniającym się społeczeństwem ponowoczesnym? Warto także zastanowić się co tak naprawdę znaczy „lepszy” świat i kto jest upoważniony do wydawania podobnych osądów? Każde społeczeństwo żyje według pewnych schematów oraz postrzega swój świat przez pryzmat własnej kultury. Widz oceniający zachowania ukazane w filmie G. Lanthimosa może uznać je za niestosowne i absurdalne. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że podobne stwierdzenia to coś w rodzaju broni obosiecznej. Jaką bowiem możemy mieć pewność, że w realnym świecie działania jawiące się dla nas jako zupełnie naturalne, z perspektywy osoby wychowanej w innej kulturze, nie okażą się największym absurdem? Wobec powyższego uważam, że wykreowane nowe rzeczywistości nigdy nie będą na tyle uniwersalne by przez ogół populacji zostały uznane za „lepsze”.

        Fakt, iż bohaterowie nie mieli wiedzy o innym świecie nie prowokował ich dążeń do osiągnięcia lepszego stanu. Nie kwestionowali panujących reguł, bowiem nie widzieli w nich niczego złego. Dopiero poznanie nowych, większych możliwości przyczyniło się do zaburzenia dotychczasowych poglądów. Czy nie zasadne staje się więc stwierdzenie, że współczesne społeczeństwo wpadło w pułapkę ciągłych, wzmożonych oczekiwań? Nieustannie postępujący rozwój odnoszący się do każdej sfery życia, przyzwyczaił ludzi do pędu za coraz większymi możliwościami. Szukają więc recepty na zniwelowanie niepożądanych zjawisk społecznych, uciekając się często do niedorzecznych i nieprzemyślanych działań. Film G. Lanthimosa jest niekonwencjonalnym przykładem tego, że wielkie idee kierowane wspólnym dobrem, często nie przynoszą oczekiwanych rezultatów. Może zatem poszukiwanie lepszego świata powinno ograniczać się do przedsięwzięć, które na pozór wydają się nic nie znaczące? Niewykluczone, że to właśnie skromne działania przyczynią się do znalezienia trybiku, który blokował poprzednie dążenia do poprawy istniejącej rzeczywistości.



Dla spragnionych wiedzy:
  • P. Berger, T. Luckman, Społeczne tworzenie rzeczywistości, [w:] „Internalizacja rzeczywistości”, Warszawa: PIW, 1983, s. 208 – 209.
  • E. Goffman, Charakterystyka instytucji totalnych, tłum. Z. Zwoliński [w:] Elementy teorii socjologicznych, wybór A. Jasińska-Kania, J. Szacki. Warszawa: PWN, 1977, s. 150-177.
  • E. Aronson, Człowiek istota społeczna, Warszawa: PWN, 2009.
  • Piotr Czerkawski, Kieł, Kino 2011, nr 6, s. 79.
  • http://fides-et-ratio.pl/index.php/2012/05/urszula-wolska-negatywne-skutki-wybranych-zjawisk-zwiazanych-z-globalizacja-w-swiecie-dla-kondycji-duchowej-wspolczesnego-czlowieka/, 17.11.2012.

sobota, 19 stycznia 2013

Piliśmy, aby zyskać wolność, a staliśmy się niewolnikami…

        Od jakichś dwóch tygodni pozostaje w wirze zaliczeń, kolokwiów, referatów, prezentacji i innych tworów związanych ze zjawiskiem sesji, które dość skutecznie odrywają mnie od rzeczywistości, aby nagle brutalnie sprowadzić na ziemię, i uświadomić, że nie ogarnęłam jeszcze nic konkretnego, wiem mniej niż zero jeżeli chodzi o zagadnienia do egzaminów, a deadline oddania wszelkich prac minął wczoraj. Działanie pod presją mi nie służy, więc nie mogę się na niczym skupić, a moje myśli nie mogą znaleźć dogodnego miejsca, które powinno się znajdować gdzieś między „psychologią różnic indywidualnych” a „psychologią zdrowia”. Niestety, najtrafniej moją sytuację opisuje „psychologia katastrof”. 

W nauce nie pomaga mi także, siedzący na ramieniu, coraz głośniej krzyczący, i coraz mocniej dobijający się pomysł na posta, do którego napisania zainspirowało mnie spotkanie Sekcji Filmowo – Dyskusyjnej Koła Naukowego Studentów Psychologii Krakowskiej Akademii (to chyba najdłuższa nazwa własna na świecie, a jeżeli nie na świecie, to na pewno w Krakowie), do którego mam zaszczyt należeć (dzień bez wazeliny dniem straconym, pamiętajcie! ;-) ). 


Post, jak zdążyliście się pewnie zorientować, będzie dotyczył alkoholizmu (choroby alkoholowej, uzależnienia od alkoholu – zwał jak zwał). Zjawisko to jest chyba jednym z najszerzej opisanych uzależnień w psychologii (i powiem Wam w tajemnicy, że dla wielu studentów psychologii, jednym z najnudniejszych tematów do opracowywania, a dla studentów socjologii – jednym z najczęściej wybieranych jako temat pracy zaliczeniowej/licencjackiej/magisterskiej). Mimo to, skuteczność leczenia, czy zapobiegania tej chorobie, nie jest zadowalająca. Bez większej obawy, mogę zaryzykować stwierdzenie, że każdy z Was miał bezpośrednią, bądź pośrednią styczność z tym problemem. Każdy z nas ma w swojej miejscowości przysłowiowego „Pana Mietka spod monopolowego”. Wielu zna historię człowieka, który był nieźle zapowiadającym się biznesmenem, ale z takich, czy innych przyczyn, stracił panowanie nad piciem alkoholu, a co za tym idzie, także biznes. Słyszymy o przypadkach rodzin, w których alkoholizm wydaje się być dziedziczny – dziadek pił, ojciec pił, dzieci też piją. Coraz częściej słyszymy o przypadkach kobiet, które do swoich codziennych obowiązków (pracy, gotowania, sprzątania, wychowania dzieci) dołączyły także obowiązek wypicia, mniejszej lub większej, ilości alkoholu – no bo przecież trzeba się wyluzować po ciężkim dniu. 

Nie zrozumcie mnie źle – alkohol to nie samo zło. Wielu ludzi pije – do obiadu, do filmu, żeby się zrelaksować, dla przyjemności… - i nic złego się nie dzieje.  Problem pojawia się wtedy, kiedy tracimy kontrolę nad tym ile pijemy, kiedy pijemy i po co pijemy. Problem pojawia się wtedy, kiedy alkohol zastępuje nam inne źródła przyjemności. Problem pojawia się wtedy, kiedy zapijamy tzw. robaka. Nie radzimy sobie z negatywnymi emocjami, nie potrafimy ich rozpracować, wolimy zepchnąć problem w kąt – ale wtedy pojawiają się wyrzuty sumienia, które zapijamy. I to staje się jedynym, i jak nam się wydaje jedynie skutecznym, sposobem na radzenie sobie w trudnych sytuacjach. A później jest już tylko gorzej, a bagno w które nieopacznie wkroczyliśmy, jest tak grząskie, że bez pomocy innych (a często nawet z ich pomocą), nie jesteśmy w stanie się z niego wykaraskać. 


Nie chcę tutaj przywoływać teorii naukowych czy cytować książek, ponieważ sami możecie się zapoznać z ich treściami, jeżeli uznacie to za stosowane, ale istotne wydaje mi się w tym miejscu nakreślenie wzorów spożywania alkoholu. Jest to, w dużym skrócie i uproszczeniu, droga która prowadzi do uzależnienia. Po przeczytaniu całego posta, możecie poświęcić chwilę na refleksję, i zastanowić się, na którym etapie Wy się aktualnie znajdujecie. Pierwszy, i z istoty rzeczy, najbezpieczniejszy etap to oczywiście abstynencja. Pamiętajmy, że abstynencja nie dotyczy jedynie osób, które nigdy nie próbowały alkoholu, bądź tych, które po jego spróbowaniu go nie polubiły. Z abstynencją mamy do czynienia także u alkoholików, którzy przeszli terapię i szczęśliwie udaje im się unikać alkoholu. Okazyjne upijanie się, choć nazwa może się źle kojarzyć, też nie jest etapem, który może prowadzić do destrukcji, bowiem „okazyjnie” rozumiemy jako 3 razy w roku. Picie o niskim ryzyku szkód, jak sama nazwa wskazuje, pociąga już za sobą pewną możliwość wystąpienia szkód w przyszłości. Picie ryzykowne, czyli wypijanie, co najmniej 5 dni w tygodniu, średnio dziennie co najmniej 3-4 standardowych porcji alkoholu (mężczyźni), 1-2 porcji (kobiety), jest już stanem alarmującym. Co prawda, teraz nie występują żadne szkody, ale jest duże prawdopodobieństwo wystąpienia skutków fizycznych i psychicznych w przyszłości. Picie szkodliwe, które nie jest jeszcze uzależnieniem, jest już stanem niebezpiecznym, ponieważ człowiek pije pomimo widocznych szkód (zdrowotnych, społecznych, psychicznych itp.). Ostatni etap to uzależnienie, czyli utrata kontroli nad spożywaniem alkoholu. Nie kontrolujemy tego ile pijemy i jak długo pijemy. Tracimy poczucie czasu rozpoczęcia picia, i nie potrafimy podjąć decyzji o tym, żeby to picie zakończyć. Mamy tutaj do czynienia z kompulsywnym piciem, ciągłą potrzebą przyjmowania alkoholu. Widoczne są skutki odstawienia alkoholu (tzw. zespół abstynencyjny), wzrasta także tolerancja na alkohol (do wprowadzenia się w stan upojenia potrzebujemy coraz więcej substancji). 

W opisie wzorów spożywania alkoholu często padają słowa takie jak: „szkoda”, „szkody”, „picie pomimo szkód”. Jest to pojęcie dość abstrakcyjne. Aby nieco przybliżyć Wam to, jak alkohol wpływa na nasz organizm, proponuję obejrzenie krótkiego filmiku, który obrazuje to jak nasz mózg, wątroba czy skóra reagują na spotkanie z tą substancją. W tym filmiku pokazane są jedyne skutki somatyczne:


Powyższy film prawdopodobnie wywołał lekki wstrząs u części z Was (btw, wiedzieliście, że martwe komórki mózgu są wydalane wraz z moczem?). Teraz przygotujcie się na prawdziwe trzęsienie ziemi. Dokument pt. „Korkociąg” autorstwa Marka Piwowskiego, przedstawia różne stadia choroby alkoholowej. Bez owijania w bawełnę, bez zbędnej paplaniny czy użalania się – czarno na białym ukazuje on „skutki picia wódki”. Zapraszam teraz do zapoznania się ze wspomnianym dokumentem, a następnie przeczytania słów kilku o tym, jak w teorii wyglądają przedstawione zaburzenia:



Myślę, że możemy oszczędzić sobie zbędnych słów, i od razu przejść do krótkiego opisu zaburzeń, które mieliście okazję zobaczyć w „Korkociągu”:

  • Depresja alkoholowa to najczęstsze powikłanie uzależnienia od alkoholu, grupa zaburzeń nastroju o różnym przebiegu. Najczęstsze są depresje występujące bezpośrednio po zaprzestaniu picia, ale przemijające bez leczenia w ciągu 2 tygodni. Cześć utrzymuje się jednak dłużej.
  • Delirium tremens (majaczenie alkoholowe) – tutaj występują urojenia dotykowe (chodzące po ciele myszki, robaki, mrówki itp.), zapachowe, mania prześladowcza (ktoś czyha, stara się napaść, skrzywdzić), lęk, złudzenia. Jest to ciężka postać alkoholowego zespołu abstynencyjnego.
  • Halucynoza alkoholowa – nagłe urojenia autodestrukcyjne lub manie prześladowcze. Jest to psychoza, w której dominują omamy słuchowe, często toczące „sądowy spór” nad pacjentem.
  • Zespół Otella (paranoja alkoholowa) – patologiczna zazdrość i podejrzliwość wobec partnera życiowego.
  • Zespół Korsakowa (psychoza Korsakowa) – zaburzenia pamięciowe, stany amnezyjne, może prowadzić do stałego otępienia.
  • Zespół encefaliczny Wernickego – zaburzenia nerwów ruchowych i mięśni powodujące niezborność ruchów, drżenie, utratę koordynacji ruchowej, niedowład kończyn.
  • Otępienie alkoholowe - postępującą niewydolność intelektualna, upośledzenie pamięci, uwagi, krytycyzmu oraz ogólnej sprawności umysłowej i fizycznej. Z punktu widzenia społecznego najważniejszym objawem jest degradacja etyczna.

Spustoszenie jakie alkohol powoduje w życiu alkoholika, ale także w życiu jego bliskich (pamiętajmy o zjawisku współuzależnienia) jest ogromne. Ujawnia się na wszystkich polach egzystencji człowieka. Odciska piętno na jego zdrowiu (fizycznym i psychicznym), życiu społecznym (utrata przyjaciół, pogorszenie relacji z rodziną, rozwód), życiu zawodowym (utrata pracy, obniżenie kompetencji). Na potwierdzenie tych słów możemy przywołać trochę statystyk. Niniejszym: 1/3 rozwodzących się małżeństw, rozpada się z powodu nadużywania alkoholu, ponad 70% brutalnych aktów przemocy dokonywana jest przez sprawców pod wpływem alkoholu, alkohol jest także predykatorem ubóstwa – 60-80% osób bezdomnych ma problem z alkoholem, i w większości przypadków alkohol był przyczyną utraty domu.

Niestety, muszę już kończyć i wracać do obowiązków. Dodam jeszcze tylko, że po obejrzeniu „Korkociągu” po raz pierwszy (i drugi, i trzeci zresztą też), byłam wstrząśnięta i zaniemówiłam. Czym innym bowiem jest czytanie o patologiach, a czym innym bezpośrednie ich obserwowanie. Niewątpliwie wrócę jeszcze tutaj do tematu alkoholizmu, ponieważ nie chcę Was zostawiać z jedynie negatywną i pozbawioną nadziei wizją. Postaram się napisać o tym co sprawia, że alkohol jest tak popularny, jakie mechanizmy obronne stosują alkoholicy, jak bronić się przez namowami do picia alkoholu, jak namówić osobę uzależnioną do terapii oraz jak taka terapia w ogóle wygląda. Tymczasem, skrzeczącego przyjaciela z mojego ramienia zostawiam Wam Drogie Jednostki!

        PS. Korzystając z okazji pozdrawiam całe KNSP, a tych, którzy są z Krakowa i mieliby ochotę obejrzeć ciekawy film i podyskutować, zapraszam w imieniu tegoż Koła na spotkanie Sekcji Filmowo-Dyskusyjnej. Więcej o nas tutaj: Koło Naukowe Studentów Psychologii KA
  

czwartek, 17 stycznia 2013

"Wszystko, co zdobywam, należy do mnie"

     Problem pedofilii stał się przedmiotem szerszej refleksji społecznej dopiero w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Obecnie, do grupy państw, w których toczy się żywa dyskusja na ten temat, należy między innymi Polska, a sformułowanie - „zły dotyk boli przez całe życie” zna znakomita większość populacji naszego kraju. Według ogólnych badań statystycznych, w Polskich więzieniach osadzonych jest ponad dwa tysiące pedofilów, a temat stał się głośnym problemem społecznym

     Pedofilia jest terminem medycznym, który określa popęd seksualny osoby będącej powyżej wieku dziecięcego skierowany na dziecko. W Polsce w artykule 200 Kodeksu Karnego granica wieku ofiary wynosi do piętnastego roku życia, jednakże w niektórych krajach jest ona znacznie obniżona. Istnieją określone kryteria, które muszą być spełnione, aby można mówić o pedofilii. Najważniejsze z nich to różnica wieku między pedofilem, a dzieckiem oraz podejmowanie aktywności seksualnej lub fantazjowanie o tej aktywności przez osobę dorosłą jako stale powielany preferowany lub wyłączny sposób osiągnięcia podniecenia seksualnego i orgazmu. Warto zaznaczyć, że panuje dosyć duża zgodność społeczna jeśli chodzi o ochronę dziecka przed nadużyciami seksualnymi ze strony dorosłych. Problematyczne jednak okazuje się określenie wieku, który ową dziecięcość wyznacza. Kluczowa okazuje się sfera seksualnego funkcjonowania człowieka, która jak nie trudno się domyślić poddana jest społecznym manipulacjom, a także innym bardzo ważnym czynnikom.

     Pierwszym z nich może być charakter kultury, bowiem w kulturach patrocentrycznych punktem odniesienia dla kształtowania norm obyczajowych jest mężczyzna, a ponieważ czas dojrzałości w przypadku chłopców jest trudny do określenia, brane są pod uwagę preferencje dorosłych mężczyzn, a także kryteria nieuwzględniające indywidualnych potrzeb jednostki.

     Drugim czynnikiem jest rozkład populacji oraz otwartość społeczności na inne grupy. Każde zaburzenie równowagi demograficznej płci w wieku prokreacyjnym, czy też zamknięcie i wyizolowanie się społeczności sprzyja manipulacjom dotyczącym małżeństw, a także życia seksualnego.

     W niektórych kulturach świata zachowania pedofilne wiążą się z obyczajowością, np. w plemieniu Eipo żyjącym w Nowej Gwinei są akceptowane kontakty seksualne dorosłych mężczyzn z dziećmi w każdym wieku. W innych plemionach spotyka się rytuały inicjacyjne młodzieży o pedofilnym charakterze. Niektóre kultury akceptują małżeństwa z nieletnimi dziewczynkami. Przykłady można znaleźć choćby w historii Polski – królowa Elżbieta Ryska, poślubiła Wacława II w wieku 12 lat, Jadwiga została żoną Władysława Jagiełły również w wieku 12 lat. Elżbieta Bośniaczka poślubiła Władysława Węgierskiego w wieku 13 lat.

     Obecnie, na zachodzie pedofilia traktowana jest jako jedna z najpoważniejszych dewiacji seksualnych, a osoby dopuszczające się gwałtu na dzieciach są wykluczone oraz prześladowane nawet w społecznościach więziennych. W badaniach dotyczących postaw wobec pedofilii, przeprowadzonych przez Magdalenę Pogdajna - Kuśmierek (2003) na 124 dorosłych Polakach, ujawniono, że 60% respondentów uznało kastrację za właściwą karę dla tego typu przestępców, 40% pozbawienie wolności powyżej 10 lat, a 10% karę śmierci. Należy zaznaczyć, że za wyjątkiem kastracji, za którą opowiadało się trzy razy więcej kobiet niż mężczyzn, we wszystkich innych sankcjach kobiety i mężczyźni byli podobnie restryktywni.

     Wykorzystanie dziecka to aktywność, która ma na celu zaspokajanie wyłącznie potrzeb osoby dorosłej. Krzywdzące w stosunku do ofiar jest zastawianie się pedofilów uczuciem miłości. Chodzi tu jedynie o poczucie wyższości, kontroli nad nieletnimi, którzy są nieprzygotowani i nie potrafią w pełni świadomie ocenić sytuacji, czy też wyrazić woli, w opisywaną aktywność. Niewątpliwie jest to jeden z powodów ogromnego sprzeciwu społeczeństwa wobec pedofilii, ale warto też dodać, że obawia się ono powielania krzywd przez ofiary lub nawet kształtowania tożsamości seksualnej, szczególnie istotnym w przypadku chłopców, którzy częściej są wykorzystywani w relacjach homoseksualnych. Niestety, obawy te nie są bezzasadne. Problem uwiedzenia i jego wpływ na orientację seksualną był podejmowany przez wielu badaczy. Wyróżnić tu można freudowską psychoanalizę, czy też badania Wernera lub Imielińskiego, którzy potwierdzają powyższą zależność. Zwracają oni uwagę na to, że najbardziej niekorzystne jest uwiedzenie w dzieciństwie, a szczególnie przed 12 rokiem życia, któremu towarzyszy fizyczne zniewolenie lub brutalność postępowania sprawcy oraz wysoki stopień punitywności (karalności, karności) społecznej wobec życia seksualnego w ogóle. Należy podkreślić, że ostatni czynnik potęguje stopień konfliktu wewnętrznego jednostki i zwiększa prawdopodobieństwo rozwoju zaburzeń psychicznych powstałych na tym tle. 


     Warto przyjrzeć się skali zjawiska pedofilii. Jest pewnym paradoksem, że normy, których naruszanie jest tak powszechnie i surowo potępiane są jednymi z najczęściej łamanych. W Polsce niewiele jest danych na ten temat, natomiast statystyki sądowe ukazują zaledwie ułamek rzeczywistej skali zjawiska. Z policyjnych danych wynika, że w okresie od 2007 do 2009 roku przestępstwami o charakterze seksualnym zostało pokrzywdzonych ponad 29 tysięcy osób, a wśród nich było prawie 25 tysięcy małoletnich. Wśród grupy przestępstw o charakterze seksualnym, do której należy między innymi: zgwałcenie, pedofilia, pornografia dziecięca, kazirodztwo, najwięcej pokrzywdzonych małoletnich Policja odnotowuje wskutek przestępczych działań pedofilów. Przykładowo w 2007 r. odnotowano ponad 8 tysięcy skrzywdzonych dzieci, w 2008 r. ponad 5 tysięcy, a w 2009 r. około 6 tysięcy. Można zauważyć, że liczba ofiar pedofilów się zmniejsza, jednak z szerszej analizy statystyk policyjnych wynika, że z roku na rok zmniejsza się także wykrywalność owych przestępstw. Niewątpliwie wiąże się to z postępem technologicznym oraz rozwojem Internetu. Obecnie mamy w Sieci 70 tys. stron skierowanych do pedofilów. Fortunato Di Noto stwierdza, że w Internecie istnieje prawdziwa wspólnota pedofilów, złożona z organizacji ponadnarodowych, narodowych i lokalnych. 


     Wiele przypadków wykorzystania seksualnego dziecka nie zostaje ujawnionych z przyczyn takich jak: poczucie winy dziecka, szczególnie jeśli zostało ono przez sprawcę wystraszone lub odczuwało w wyniku kontaktu jakąś przyjemność, poczucie wstydu i nieczystości z powodu naruszenia sfery intymności oraz lęk przed utratą bliskich, w przypadku kiedy sprawcą jest osoba z rodziny. Ogromny procent dzieci najzwyczajniej nie wie, w jaki sposób może uzyskać pomoc i do kogo może się zwrócić. Najczęściej taka bezradność prowadzi do braku wiary w to, że ktokolwiek może mu pomóc


     Istnieje kilka zależności, na które warto zwrócić uwagę analizując problem pedofilii. Pierwszą, a zarazem najbardziej szokującą jest, że dzieci najczęściej wykorzystywane są przez osoby znajome, np.: ojców, ojczymów, wujków, kuzynów, przyjaciół rodziny. Im dziecko jest młodsze, tym prawdopodobieństwo, że sprawcą wykorzystania jest osoba z najbliższego kręgu, jest większe. Istotna jest tu także relacja ofiary i sprawcy, a mianowicie im bliższe więzy między nimi tym większe ryzyko, że wykorzystanie powtórzy się wielokrotnie, a dziecko będzie starało się zachować je w tajemnicy. 


     Drugą zależnością jest dwukrotnie częstsze wykorzystywanie dziewczynek niż chłopców. Najczęściej nie odbywa się to przez gwałt, lecz wyżej już wspomniane uwiedzenie lub też szantaż i przekupstwo. Wiekiem największego ryzyka wykorzystania w przypadku dziewcząt jest od 10 – 15 lat. Chłopcy częściej padają ofiarą mężczyzn i mają oni zwykle od 3 do 12 lat. 


     Trzecią, nie mniej ważną zależnością jaką odnotowano jest to, że na wykorzystanie najbardziej narażone są dzieci nielubiane w rodzinie, tak zwane czarne owce lub dzieci, które dzieli duży psychologiczny dystans z opiekunami.


     Należy jednak pamiętać, że powyższe czynniki nie wyczerpują okoliczności, w których może dojść do nadużyć seksualnych wobec dziecka. Czasami to właśnie rodzice, przez swoją nieroztropność prowokują pedofilów do popełnienia przestępstwa. Za przykład może posłużyć nagłośniona przez media sprawa, w której to Polscy funkcjonariusze CBŚ wspólnie z czeskimi policjantami rozbili międzynarodową szajkę, zajmującą się produkowaniem i upowszechnianiem dziecięcej pornografii. Na uwagę zasługuje sposób w jaki pedofile werbowali tudzież wykorzystywali naiwnych rodziców. Szajka ogłaszała casting dla dzieci, które miały nago zaprezentować się przed jurorami. Po zrobieniu kilku zdjęć rodziny zostawały odsyłane do domów oraz informowane, że zostaną powiadomieni o wynikach konkursu. Jak się później okazało, nie został wyłoniony żaden zwycięzca, a uprzednio zrobione zdjęcia trafiały do Internetu. 


     Można wymienić kilka powtarzających się czynników towarzyszących seksualnemu wykorzystywaniu, które mogą przybliżyć wyjaśnienie motywów pedofilów: zaburzenie realizacji potrzeb psychoseksualnych w dorosłych związkach sprawców, lęk przed dorosłym partnerem, co może być wynikiem zarówno poprzednich doświadczeń urazowych z dorosłym partnerem, jak też zgeneralizowanym lękiem przed zaborczym rodzicem. 
Innym czynnikiem może być kompulsywna potrzeba kontroli w relacjach międzyludzkich przejawiająca się dominatywnością, agresją, czy też wymuszaniem uległości innych. Jest to przeświadczenie pedofila, że „wszystko, co zdobywam należy do mnie” (Glaser, Frosh, 1995), czyli wspomniane już wcześniej poczucie wyższości nad bezbronną istotą. Nierzadko zdarza się, że sprawca odczuwa coś w rodzaju fascynacji wynikającej z niedojrzałości dziecka. Najczęściej są to osoby, które nigdy wcześniej nie przeżyły doświadczeń z dorosłym partnerem lub są w nie ubogie. Zazwyczaj sprawcy są samotni lub niedojrzali. 

     Mówiąc o pedofilii, nie można pominąć skutków seksualnego wykorzystania dzieci. Istnieją pewne emocjonalne symptomy, które są dosyć łatwo zauważalne dla osób mających kontakt z dzieckiem. Są to np.: częste lub szczegółowe poruszanie spraw seksu w rozmowie lub zabawie, wciąganie młodszych dzieci w nietypową aktywność seksualną, świadomość seksualna wykraczająca poza poziom dojrzałości dziecka, przesadne unikanie mężczyzn, próby samobójcze, problemy psychiatryczne dziecka, ucieczki z domu, młodzieńcza depresja. Wykorzystywanie seksualne powoduje również niekorzystne skutki w funkcjonowaniu społecznym dziecka. Do najważniejszych objawów zaliczyć można: wycofanie i skłonność do izolacji, niekomunikatywność, nieumiejętność nawiązywania i podtrzymywania więzi, wrogość, a czasem też wyuczona bezradność.


     W dorosłym życiu konsekwencją wykorzystywania może być anorgazmia, dystans wobec własnego ciała i skłonności do poniżających praktyk seksualnych. Badania profesora Rogera Collinsa dowodzą, że 77% ofiar pedofilów ma kłopoty z założeniem rodziny, 49% nadużywa przemocy, 35% dopuszcza się przestępstw seksualnych, 28% wymaga częstej opieki psychiatrycznej, a 9% staje się osobami bezdomnymi albo nieprzystosowanymi. Dodatkowo, 53% wykorzystywanych chłopców zostaje pedofilami, natomiast prawie 58% molestowanych dziewczynek w dorosłym życiu uprawia prostytucję.

     Stosunkowo niedawno zaczęto sobie uświadamiać, jak powszechnym zjawiskiem stało się wykorzystywanie seksualne i jak bardzo raniono dzieci, które padają jego ofiarom. Na podstawie wyników przeprowadzonych w Polsce badań można oszacować, że co siódme dziecko przed ukończeniem piętnastego roku życia pada ofiarą jakiejś formy wykorzystywania. Wykorzystywanie dziecka budzi w nas zwykle negatywne emocje co sprawia, że nie chcemy o tym myśleć i zgłębiać metod działania pedofilów. Tymczasem by skutecznie chronić dzieci powinniśmy wiedzieć jak najwięcej na temat sprawców wykorzystywania seksualnego, bowiem ofiary nie są w stanie same ich powstrzymać!



Dla spragnionych wiedzy:

  • Irena Pospiszyl, Patologie Społeczne, Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN 2008
  • Urban Bronisław, Problemy współczesnej patologii społecznej, UJ Kraków 1998
  • Znigniew Lew-Starowicz, Violetta Skrzypulec, Podstawy Seksuologii, PZWL Warszawa 2010
  • http://www.statystyka.policja.pl
  • http://dziendobry.tvn.pl/video/jak-chronic-dziecko-przed-pedofilem,1,newest,16325.html
  • http://encyklopedia.pwn.pl/haslo/3955453/pedofilia.html

piątek, 11 stycznia 2013

Pozdrowienia z Marsa od Olivera Sacksa!


Jak pisałyśmy w pierwszym poście człowiek może słyszeć, ale nie słuchać, i nie zdawać sobie sprawy z tego, co właśnie usłyszał. Może patrzeć, ale nie widzieć, i nie rejestrować wszystkich dopływających z otoczenia bodźców. Ale czy można nie wiedzieć, że się nie widzi? Można być niewidomym, i nie zdawać sobie z tego sprawy? Można! Można nawet w takiej sytuacji funkcjonować na takich samych zasadach jak osoba widoma i oglądać swój ulubiony serial. 

Nieświadomość utraty wzroku to jedno z zaburzeń, które Oliver Sacks (angielski neurolog i psychiatra) opisuje w swojej książce pt. „Antropolog na Marsie. Książka zawiera opisy i interpretacje  siedmiu ciekawych przypadków, z którymi Sacks zetknął się w ramach swojej praktyki psychiatrycznej. „Pacjenci z problemami natury neurologicznej to podróżnicy po niezwykłych krainach” pisze autor. I z takim przeświadczeniem pozostaje czytelnik po przeczytaniu książki. 

Sacks to lekarz jedyny w swoim rodzaju. Ma w sobie trochę z kaznodziei, trochę z najlepszego przyjaciela, i trochę z geniusza. Obcuje ze swoimi pacjentami w niepowtarzalny sposób. Nie traktuje ich jako jednostki, ani jako przypadku. Do każdego z nich podchodzi w inny sposób, ale zawsze tak samo – z dobrocią serca, z empatią, z poczuciem misji do spełnienia, nieodpartą chęcią pomocy i dogłębnego zrozumienia przyczyn choroby. Próbuje także poznać ich życie od podszewki,  wejść w ich skórę i w jak najlepszy sposób, przekazać tę wiedzę nam, czytelnikom. [Poniżej zdjęcie Olivera Sacks'a. Czyż można go nie lubić?? :-)]


W „Antropologu na Marsie” znajdziemy opisy przypadków, o których nigdy nam się nie śniło, a jeżeli już, to w kontekście jakiegoś paradoksu, fantasy czy niemożliwości. W książce znajdziemy historię malarza, któremu pracę utrudniło pewne niespecyficzne zaburzenie widzenia, a dokładnie ślepota na barwy. Dezorientacja, lęk, frustracja towarzyszące poczuciu braku kontroli doskonale ilustrują skalę zjawiska, które dotknęło tego człowieka. Co ciekawe, nie dość, że nie postrzegał on barw, utracił także wyobraźnię z nimi związaną.

Kolejnym arcyciekawym „zaburzeniem z Marsa” jest przypadek Hipisa, który wiódł kolorowe życie. Doświadczył w tym życiu wiele, a te doświadczenia odcisnęły piętno na jego zdrowiu. Najjaskrawszym objawem zaburzeń Hipisa  było to, że mimo tego, że stał się on niewidomy, nie zdawał sobie z tego sprawy! Opowiadał o swoim ulubionym programie w telewizji, potrafił wytłumaczyć (a raczej zracjonalizować), każde niepowodzenie jakie mu się przytrafiło (np. „stłuczka” z krzesłem). Oprócz ślepoty, Hipis cierpiał także na zaburzenia orientacji i myślenia, nie zauważał on błędu w zdaniu „prezydentem jest Lyndon, ten który został zastrzelony”. 

Zdecydowalibyście się na operację, którą przeprowadzić miałby chirurg z zespołem Tourette’a? Prawdopodobnie musielibyście to przemyśleć. Wyobraźcie sobie, że oddajecie swoje zdrowie (lub życie) w ręce człowieka, który „zdewastował” prawie każdą ścianę w swoim domu, podczas posiłku kompulsywnie dotyka wiszącej nad nim lampy, a w ciągu jednego popołudnia powtarza słowo „opalanie” około pięciuset razy i ciągle czuje nieodpartą potrzebę zrobienia czegoś ryzykownego. A teraz wyobraźcie sobie, że ten człowiek, z powodzeniem, wykonuje zawód chirurga od kilkunastu lat! Jak mu się to udaje? Chcecie wiedzieć?  Sięgnijcie do książki „Antropolog na Marsie”!

W „Antropologu…” znajdziecie również anegdoty związane z „sawantycznymi idiotami”, autyzmem czy syndromem Aspergera. Przeczytacie także historie Virgila, który w dzieciństwie stracił wzrok, a po kilkunastu latach go odzyskał – paradoksalnie nie spełniło to jego oczekiwań. Na podstawie przypadku Virgila nakręcono film „Dotyk miłości”, który również serdecznie polecam.

A może już czytaliście tę książkę, i chcecie podzielić się swoimi wrażeniami? Może spotkaliście się, bądź słyszeliście o ciekawych przypadkach chorób czy zaburzeń, które są dla Was równie ciekawe? Może znacie jakieś publikacje na ten temat, albo filmy dotykające tej tematyki?

 

niedziela, 6 stycznia 2013

Śmierć odwrócona

            Śmierć jest tematem, który interesuje niemal wszystkich, jednak współcześnie jest on bardziej unikany niż podejmowany przez badaczy, czy też zwykłych ludzi. Boimy się i dlatego niezbyt często zajmujemy się tą problematyką. Myślę, że nie popełnię dużego błędu twierdząc, że śmierć w coraz większym stopniu staje się tematem tabu. W księgarniach, czy antykwariatach liczba lektur traktujących o śmierci jest śmiesznie mała, prawie żadna. Społeczeństwo za wszelką cenę stara się odsunąć od siebie myśl, że zakończenie życia jest zdarzeniem nieuniknionym, dotyczącym każdego z nas. Analiza książki Philippe Ariés „Człowiek i śmierć”, która stała się moim natchnieniem do napisania eseju, wskazuje na to, że już od wczesnego dzieciństwa podlegamy swoistemu treningowi w unikaniu tematu przemijania. Społeczeństwo wygnało śmierć, wytwarzając zupełnie nowy model umierania.

Zanim jednak całkowicie skupię się na zmianach zaszłych we współczesnym świecie, chciałabym przywołać obraz obchodzenia się z ciałem w społeczeństwach archaicznych, bowiem to od nich zaczyna się ta swoista ewolucja. I tak, pierwszą charakterystyczną cechą pojawiającą się niemal w każdej kulturze, było traktowanie trupa zarówno umarłym, jak i żywym. Członkowie owych społeczeństw wmawiali sobie, że zmarły żyje, a jego droga obfituje w ból i niebezpieczeństwo. Stawało się to podstawą do czuwania nad ciałem, okrywania go, karmienia i ogólnej opieki. W niektórych zbiorowościach wykształcił się także zwyczaj zachowywania ciszy w obecności nieboszczyka, który mógłby się przebudzić, czy też dziurawienie trumny, aby mógł swobodnie oddychać. 

Na przestrzeni lat rytuały uległy zmianie tworząc tak zwany model tradycyjny. I tak, jeszcze na początku XX wieku na całym Zachodzie kultury łacińskiej, katolickiej, albo protestanckiej, śmierć jednostki miała wpływ na pewną określoną grupę społeczną, a nawet całą wspólnotę, na przykład wieś. Umierający objęty był czułą opieką krewnych, przyjaciół, sąsiadów, którzy schodzili się do jego izby w celu pożegnania. Istotna była także rola księdza, który namaszczał chorego zanim ten przeszedł na drugą stronę. Po zgonie na drzwiach domu umieszczano nekrolog. Nabożeństwo odbywało się w kościele przy czynnym udziale całej wspólnoty, a następnie powolny orszak, przez wszystkich po drodze pozdrawiany, odprowadzał trumnę na cmentarz. Nie był to jednak koniec, bowiem okres żałoby wypełniony był odwiedzinami – rodzina chodziła na cmentarz, a ją samą odwiedzali krewni i przyjaciele. Później jeszcze przez długi okres czasu najbliżsi zmarłego, by uczcić jego pamięć, nie uczestniczyli w hucznych zabawach. Śmierć była więc zdarzeniem publicznym, obejmowała całą społeczność. 

            Współcześnie, szczególnie w miastach, trudno rozpoznać ceremonię pogrzebu. Dawny czarno – srebrny karawan zastąpiony został przez zwykłą limuzynę, która w ruchu ulicznym niczym się nie wyróżnia. Zanika także obyczaj zakładania czarnego stroju przy uczestnictwie w rytuałach pogrzebowych. Społeczeństwo nieprzerwanie realizuje własne cele, jakby nikt już w ogóle nie umierał. Brak bodźców przypominających ludziom o potencjalnej śmierci sprawia, że odejście kogoś bliskiego uderza w nich ze zdwojoną siłą.

Wszelkie postawy wobec przemijania nie zmieniły związku między śmiercią, a społeczeństwem. Na ogromnych obszarach nadal realizuje się owy tradycyjny model, jednak nie ma on już charakteru absolutnej powszechności. Zaobserwować go możemy głownie w małych miejscowościach i wsiach, gdzie ludzie znają się wzajemnie, a każda pojedyncza śmierć w jakiś sposób wpływa na ich życie.

Od drugiej połowy XIX wieku stosunek pomiędzy umierającym, a otoczeniem uległ zmianie. Moment uświadomienia sobie bliskiego końca, zawsze był bolesny, jednak uczono się to przezwyciężać. W drugiej połowie XIX wieku zadanie to stawało się coraz bardziej uciążliwe. Chory człowiek w obawie przed traktowaniem go, jak umierającego wybierał milczenie niż uświadomienie bliskich o nadchodzącej śmierci. Były to narodziny kłamstwa, polegającego na udawaniu, że wszystko jest w porządku. Takie postępowanie usuwało, albo opóźniało sygnały, które miały alarmować chorego i przygotować na rozstanie się z życiem i bliskimi. 

W latach osiemdziesiątych XX wieku, początek choroby był jednoznaczny  z potrzebą zasięgnięcia fachowej porady. Postępowanie chorego uzależnione było od postawionej diagnozy, a jedynym zajęciem stawało się przestrzeganie zaleceń lekarza oraz przyjmowanie lekarstw. Niepokój lub zadowolenie pacjenta zależało od rozpoznania choroby i skuteczności leczenia. Kiedy stan chorego pogarszał się, starał się on mimo wszystko utrzymać klimat życia codziennego unikając manifestowania wzruszeń i patetycznych rozmów. Nie akceptował śmierci, a wręcz negował wszelkie jej ostrzeżenia wciągając w tę grę całe otoczenie. W ostatniej fazie, gdy koniec był już bliski, umierający nie potrafił poradzić sobie z ogromem kłamstwa jakie się wokół niego wytworzyło. Sam zostawał więźniem osobowości, jaką pozwolił sobie narzucić i którą sam sobie narzucił.

Dochodzimy do momentu, kiedy śmierć budzi wstręt, jak każdy odrażający widok. Tworzy się jej nowy obraz: brzydkiej, ukrywanej, brudnej. Staje się nieprzyzwoita, więc nie powinno się jej ukazywać publicznie. Ludzie nie chcą wpuszczać wszystkich odwiedzających do pokoju chorego cuchnącego moczem, potem, ropą. Pozwalają na to nielicznym, najbliższym, którzy często z obawy przed nieprzyjemnym widokiem odsuwają się na bok, a tym samym dodatkowo osamotniają cierpiącego.

Wszystkie powyższe zmiany w myśleniu i postrzeganiu śmierci doprowadzą do śmierci ukrywanej w szpitalu, która upowszechniła się od 1950 roku. Z biegiem lat domownicy, rodzina coraz gorzej radzą sobie z uciążliwą bliskością choroby. Ogromną rolę odgrywa tu postęp w dziedzinie komfortu, higieny osobistej, intymności, który zmniejszył naszą odporność na brzydkie oblicze choroby. Dodatkowo, rozwój technologii i aparatury przyczynił się do postrzegania szpitala jako miejsca „atrakcyjniejszego”. Kłopotliwy pacjent zostaje w pewnym sensie ukryty i poddany opiece obcym ludziom, aby pozostali mogli powrócić do normalnego życia. Od tej chwili szpital jest jedynym miejscem, gdzie śmierć może uniknąć jawności uważanej za nieprzyzwoitość. Z badań przeprowadzonych przez G. Gorer’a w 1963  roku wynika, że tylko jedna czwarta z osób noszących żałobę była obecna przy śmierci bliskich. To wszystko czyni szpital miejscem samotnej śmierci. Należy również dodać, że w większości wypadków rodzina nie zrobiła nic, aby móc zatrzymać umierających w domach. Szpital nie jest więc tylko miejscem, gdzie ludzie zdrowieją lub umierają z powodu błędu w leczeniu. Jest miejscem normalnego umierania, przewidzianego i zaakceptowanego przez lekarski personel.

Wspomniany już wcześniej rozwój technologii stworzył możliwości do manipulacji ludzkim życiem. Lekarz może regulować czas trwania śmierci od paru godzin do kilku dni. Rodzi to w ludziach przekonanie, że nie istnieją choroby nieuleczalne, co często przeradza się w beznadziejną walkę pochłaniającą czas, który mogliby poświęcić chorym. Takie zachowanie ma na celu odwrócenie naszej uwagi od problemu, bowiem sama myśl o bezradności napawa nas obezwładniającym lękiem. Można pokusić się o stwierdzenie, że uczucie strachu we współczesnym świecie odbierane jest jak pewnego rodzaju porażka, dlatego za wszelką cenę trzeba go unikać. Śmierć jest więc uregulowana i zorganizowana przez pewnego rodzaju biurokrację. Społeczeństwo wypracowało skuteczne środki obrony przed codziennymi tragediami śmierci, aby mogło kontynuować swoje cele bez emocji i przeszkód.

W ten właśnie sposób dochodzimy do zdarzenia, które wywarło ogromny wpływ na współczesnej historii śmierci, a mianowicie zaniechania albo skasowania żałoby. Badaniami tej sprawy po raz pierwszy zajął się G. Gorer. Przeprowadził on ankietę, stwierdzając przede wszystkim, że śmierć oddaliła się nie tylko ze względu na brak obecności bliskich, ale także pogrzeb przestał być już zwykłym zjawiskiem. Dane, które zgromadził wskazują na to, że 70% ankietowanych od pięciu lat nie było na żadnym pogrzebie, natomiast dzieci nie biorą udziału nawet w pogrzebach rodziców. Ze statystyk wynika także, że procent wierzących w życie przyszłe wynosi 30 – 40%, natomiast wiara w istnienie piekła oraz wieczne potępienie zanikła zupełnie. Najważniejszym jednak wnioskiem, jak wspomniałam już wcześniej jest zanik zjawiska żałoby, zaczynając od uroczystości pogrzebowych. Dane wskazują na to, że tradycyjne chowanie zwłok zostało zastąpione kremacją: na 67 przypadków było 40 kremacji i 27 pochówków w ziemi. Współcześnie, potwierdzenie jego badań zaobserwować możemy choćby w ostatnich wydarzeniach w Czechach. Tamtejsze społeczeństwo całkowicie odeszło od nauki kościoła, co przejawia się także w podejściu do ceremonii pogrzebu. Czesi przy wyborze kremacji kierują się względami ekonomicznymi, ale także w pewnym sensie wygodą. Najbardziej kontrowersyjny jest jednak fakt, że coraz więcej ludzi nie odbiera prochów swoich bliskich. Zdarza się, że urny stoją na półkach zakładów pogrzebowych przez 19 lat. 

Wybór kremacji jest równoznaczny z tym, że odrzucamy kult grobów i cmentarzy, jaki rozwinął się z początkiem XIX wieku. Wykształcił się całkiem nowy sposób kultywowania pamięci zmarłych, który odbywa się w domu. Ludzie odrzucają miejsce pochówku, które budzi odrazę, czy strach, a wybierają osobisty i prywatny rodzaj żałoby. Modlą się w domu, przy pamiątkowych fotografiach, a w rocznicę śmierci dekorują je symbolicznymi kwiatami. Cmentarz jeszcze kilka lat temu był miejscem zadumy, a widok grobów samoistnie przypominał ludziom o przemijaniu. Porzucenie tradycji związanej z odwiedzaniem zmarłych jeszcze bardziej zamyka nas w „idealnym”,  nieśmiertelnym świecie.

Nieprzyzwoitość żałoby najwyraźniej jawi się we Francji. W kraju tym, mniej więcej od 1970 roku, nie ma już orszaku składających rodzinie kondolencje. Nagminne jest za to wygłaszanie niegrzecznej wręcz formuły: „Rodzina prosi o nieskładanie kondolencji”. Jest to sposób na odcięcie się od wizyt przyjaciół i sąsiadów, a tym samym pozbawienie śmierci jej publicznego charakteru, o czym wspominałam już na początku. 

Przyczyną kasowania żałoby jest nie tyle płochość pozostałych przy życiu, lecz nacisk całego społeczeństwa, które w pewnym sensie odmawia udziału w przeżyciach człowieka pogrążonego w żałobie oraz nie uznaje śmierci.  Zjawisko to z biegiem lat nieubłaganie się nasila. Początkiem był lęk przed przemijaniem i wspomniane już wcześniej ukrywanie bliskiego końca przed chorym. Teraz ten protest  ukazuje się w pełnym świetle, jako główny rys charakterystyczny naszej kultury. Na najbardziej zindywidualizowanych i najbardziej zurbanizowanych obszarach Zachodu panuje opinia, że publiczne okazywanie żałoby oraz zbyt długie jej noszenie jest czymś chorobliwym. Czas żałoby nie jest okresem milczenia tego, kto jest w żałobie, lecz okresem milczenia tych, co go otaczają

            Analizując wszystkie powyższe wnioski twierdzę, że ogromną rolę w zjawisku wypierania i oddalania się od śmierci odgrywa uczucie strachu. Społeczeństwo za wszelką cenę chce utrzymać ciągłość swojego życia, nie wyobrażając sobie, że mogłaby ona zostać w jakiś sposób zaburzona, czy też przerwana. Śmierć natomiast jest jednym z tych wydarzeń, które potrafi owe zmiany wywołać. To dlatego właśnie nieprzerwanie od kilkudziesięciu lat staramy się wypracować mechanizmy obronne, które w najmniejszy choćby sposób zamortyzują potencjalny „upadek”. Powyższy wywód dowodzi, że wychodzi nam to bardzo dobrze... Jak myślicie?

Dla spragnionych wiedzy:
  • Philippe Ariés, Człowiek i śmierć, Warszawa 1989.
  • Louis – Vincent Thomas, Trup, Łódź 1991.
  • Jean Delumeau, Strach w kulturze zachodu XIV - XVIII w., Warszawa 2011.
  • Ks. Bogusław  Nadolski TChr, Leksykon Liturgii, Poznań: Pallottinum, 2006, s. 788 – 806. 
  • http://m.wyborcza.pl/wyborcza/1,105226,10488004,Kosciol_zniecheca_do_kremacji.html

piątek, 4 stycznia 2013

Panie i Panowie! Ladies and gentleman! Meine Damen Und Herren! Madame et Monsieur!


W myśl realizmu ontologicznego witamy wszystkich na naszym blogu! W myśl nominalizmu witamy każdego z osobna! 

„Socjopolitanki” to strona adresowana do grup społecznych wszelkiej maści, jednostek małych i dużych, kobiet i mężczyzn, umysłów ścisłych i humanistów. Krótko mówiąc - do wszystkich! 

Chciałybyśmy aby przekazywane przez nas treści były zrozumiałe także dla tych, którzy nie mają pojęcia, czym jest emergentny strukturalizm socjologiczny, anhedonia, czy PTSD!  Postaramy się, aby nasz przekaz był jak najmniej zawiły. Zadbamy także o to, żeby informacje były jak najbardziej rzetelne – wspierane przypisami i bibliografią. Zostawiamy sobie jednak pole do wyrażania własnych opinii, z którymi możecie, a nawet powinniście się nie zgadzać. Zażarte dyskusje, cenne uwagi, refleksje, anegdoty i konstruktywna krytyka – to coś na co czekamy z zapartym tchem!

Motywacji do powstania bloga było wiele, m.in. chęć podzielenia się z Wami posiadaną przez nas wiedzą, „zmuszenie” do refleksji nad tematami, które z naszej perspektywy są istotne, chęć poznania Waszego zdania, a co za tym idzie, dążenie do samorozwoju i poszerzenie horyzontów myślowych. Wierzymy, że taka forma ekspresji, może nas wiele nauczyć. Jesteśmy chłonne wiedzy, chcemy nabywać nowe umiejętności, rozwijać te, które już posiadamy oraz jesteśmy gotowe uczyć się na błędach, dlatego też (co warto podkreślić) informacja zwrotna w postaci Waszych komentarzy, będzie największą wartością tej strony!

Dlaczego socjopolitanki? W głównej mierze zajmować się chcemy społeczeństwem, problemami jakie je trawi, kulturą jaka je otacza. Stronimy jednak od tworzenia jakichkolwiek granic i barier, czy zamykania się w określonych ramach, dlatego nasze treści nierzadko będą wychodziły poza ogólnie przyjęte interpretacje. Naszą intencją nie jest ograniczanie się do jednego typu odbiorcy, dlatego strona będzie miała charakter kosmopolityczny. 

O czym zatem chcą pisać socjopolitanki? W zasadzie o wszystkim co dotyczy ludzi, tworzy ich relacje i pomaga funkcjonować w świecie. Nie chcemy jednak występować w roli „dobrych cioć” wytyczających jasno określone ścieżki, a wręcz przeciwnie – chcemy wzbudzić w Was odrobinę wątpliwości i „zmusić” do myślenia o sprawach, które często są zrzucane na drugi plan, bądź w ogóle nie są uświadamiane.

Chcąc nieco ułatwić Wam poruszanie się po naszej stronie i przybliżyć jej tematykę, utworzyłyśmy pięć niezależnych kategorii tematycznych, które nazwałyśmy sekcjami. Sekcja „Anima i Aniums” odnosić się będzie do kwestii związanych z płcią, orientacją seksualną, zagadnieniami genderowymi oraz sprawami damsko – męskimi w ogóle. W „Patologiach normalności” znajdziecie informacje o powszechnych, oraz będących dopiero w fazie rozwoju, problemach społecznych. W tej materii będziecie mogli przeczytać o wszelkiego rodzaju uzależnieniach, chorobach psychicznych czy uwarunkowaniach zbrodni. Z kulturą nam do twarzy  najprawdopodobniej będzie najobszerniejszą sekcją na naszej stronie. Odnosić się ona będzie do szeroko pojętej sfery kultury bytu i kultury symbolicznej. W tej części znajdziecie analizy filmów i książek, rekomendacje wydarzeń kulturowych oraz inspiracje dotyczące różnorodnych aspektów zanurzenia się w kulturze jako takiej. „W zdrowym ciele zdrowy duch”, to sekcja poświęcona współczesnemu kultowi zdrowia i trybowi życia. Tutaj dowiecie się jakie są najnowsze trendy w tej dziedzinie, za którymi z nich warto podążać, i jak uchronić się przed innymi, czyli krótko mówiąc: jak żyć, aby nie zwariować, z zachowaniem iskierki szaleństwa w codziennej egzystencji. W ostatniej kategorii – „Efekt uboczny” – znajdą się treści, naszym zdaniem, nie do przemilczenia, które nie wpisują się w ramy czterech poprzednich sekcji. 

Słowa „Jestem, więc myślę”, czyli odwrócenie kartezjańskiej maksymy „Cogito, ergo sum”, to swoiste motto naszego bloga. Chcemy tutaj zwrócić uwagę na pewien fakt, nad którym większość z Was prawdopodobnie w ogóle się nie zastanawiała. Każdy z nas odbiera rzeczywistość i wszelkie bodźce z niej płynące w charakterystyczny dla siebie sposób. Patrzymy, słyszymy, dotykamy… Ale czy to wystarczy, aby dogłębnie poznać świat jaki nas otacza? Odpowiednio przetworzyć informacje, które do nas docierają? Otóż nie! Aby dokonać głębszej analizy musimy coś zobaczyć, czegoś wysłuchać, coś poczuć lub nad czymś pomyśleć. Chcemy Was szczególnie uwrażliwić na tę kwestię. Cieszymy się droga Jednostko, że zawitałaś na naszą stronę, ale czy zdajesz sobie sprawę z tego, że po przeczytaniu niniejszego wstępu, nie jesteś już tą samą osobą, którą byłaś kilka minut temu? Panta rhei! Czy wiesz o czym właśnie przeczytałaś? Co z tego wynika? Czy ma to jakiś sens? Czy warto to skomentować? Przemyśl to droga Jednostko!

Ola i Dominika