niedziela, 6 stycznia 2013

Śmierć odwrócona

            Śmierć jest tematem, który interesuje niemal wszystkich, jednak współcześnie jest on bardziej unikany niż podejmowany przez badaczy, czy też zwykłych ludzi. Boimy się i dlatego niezbyt często zajmujemy się tą problematyką. Myślę, że nie popełnię dużego błędu twierdząc, że śmierć w coraz większym stopniu staje się tematem tabu. W księgarniach, czy antykwariatach liczba lektur traktujących o śmierci jest śmiesznie mała, prawie żadna. Społeczeństwo za wszelką cenę stara się odsunąć od siebie myśl, że zakończenie życia jest zdarzeniem nieuniknionym, dotyczącym każdego z nas. Analiza książki Philippe Ariés „Człowiek i śmierć”, która stała się moim natchnieniem do napisania eseju, wskazuje na to, że już od wczesnego dzieciństwa podlegamy swoistemu treningowi w unikaniu tematu przemijania. Społeczeństwo wygnało śmierć, wytwarzając zupełnie nowy model umierania.

Zanim jednak całkowicie skupię się na zmianach zaszłych we współczesnym świecie, chciałabym przywołać obraz obchodzenia się z ciałem w społeczeństwach archaicznych, bowiem to od nich zaczyna się ta swoista ewolucja. I tak, pierwszą charakterystyczną cechą pojawiającą się niemal w każdej kulturze, było traktowanie trupa zarówno umarłym, jak i żywym. Członkowie owych społeczeństw wmawiali sobie, że zmarły żyje, a jego droga obfituje w ból i niebezpieczeństwo. Stawało się to podstawą do czuwania nad ciałem, okrywania go, karmienia i ogólnej opieki. W niektórych zbiorowościach wykształcił się także zwyczaj zachowywania ciszy w obecności nieboszczyka, który mógłby się przebudzić, czy też dziurawienie trumny, aby mógł swobodnie oddychać. 

Na przestrzeni lat rytuały uległy zmianie tworząc tak zwany model tradycyjny. I tak, jeszcze na początku XX wieku na całym Zachodzie kultury łacińskiej, katolickiej, albo protestanckiej, śmierć jednostki miała wpływ na pewną określoną grupę społeczną, a nawet całą wspólnotę, na przykład wieś. Umierający objęty był czułą opieką krewnych, przyjaciół, sąsiadów, którzy schodzili się do jego izby w celu pożegnania. Istotna była także rola księdza, który namaszczał chorego zanim ten przeszedł na drugą stronę. Po zgonie na drzwiach domu umieszczano nekrolog. Nabożeństwo odbywało się w kościele przy czynnym udziale całej wspólnoty, a następnie powolny orszak, przez wszystkich po drodze pozdrawiany, odprowadzał trumnę na cmentarz. Nie był to jednak koniec, bowiem okres żałoby wypełniony był odwiedzinami – rodzina chodziła na cmentarz, a ją samą odwiedzali krewni i przyjaciele. Później jeszcze przez długi okres czasu najbliżsi zmarłego, by uczcić jego pamięć, nie uczestniczyli w hucznych zabawach. Śmierć była więc zdarzeniem publicznym, obejmowała całą społeczność. 

            Współcześnie, szczególnie w miastach, trudno rozpoznać ceremonię pogrzebu. Dawny czarno – srebrny karawan zastąpiony został przez zwykłą limuzynę, która w ruchu ulicznym niczym się nie wyróżnia. Zanika także obyczaj zakładania czarnego stroju przy uczestnictwie w rytuałach pogrzebowych. Społeczeństwo nieprzerwanie realizuje własne cele, jakby nikt już w ogóle nie umierał. Brak bodźców przypominających ludziom o potencjalnej śmierci sprawia, że odejście kogoś bliskiego uderza w nich ze zdwojoną siłą.

Wszelkie postawy wobec przemijania nie zmieniły związku między śmiercią, a społeczeństwem. Na ogromnych obszarach nadal realizuje się owy tradycyjny model, jednak nie ma on już charakteru absolutnej powszechności. Zaobserwować go możemy głownie w małych miejscowościach i wsiach, gdzie ludzie znają się wzajemnie, a każda pojedyncza śmierć w jakiś sposób wpływa na ich życie.

Od drugiej połowy XIX wieku stosunek pomiędzy umierającym, a otoczeniem uległ zmianie. Moment uświadomienia sobie bliskiego końca, zawsze był bolesny, jednak uczono się to przezwyciężać. W drugiej połowie XIX wieku zadanie to stawało się coraz bardziej uciążliwe. Chory człowiek w obawie przed traktowaniem go, jak umierającego wybierał milczenie niż uświadomienie bliskich o nadchodzącej śmierci. Były to narodziny kłamstwa, polegającego na udawaniu, że wszystko jest w porządku. Takie postępowanie usuwało, albo opóźniało sygnały, które miały alarmować chorego i przygotować na rozstanie się z życiem i bliskimi. 

W latach osiemdziesiątych XX wieku, początek choroby był jednoznaczny  z potrzebą zasięgnięcia fachowej porady. Postępowanie chorego uzależnione było od postawionej diagnozy, a jedynym zajęciem stawało się przestrzeganie zaleceń lekarza oraz przyjmowanie lekarstw. Niepokój lub zadowolenie pacjenta zależało od rozpoznania choroby i skuteczności leczenia. Kiedy stan chorego pogarszał się, starał się on mimo wszystko utrzymać klimat życia codziennego unikając manifestowania wzruszeń i patetycznych rozmów. Nie akceptował śmierci, a wręcz negował wszelkie jej ostrzeżenia wciągając w tę grę całe otoczenie. W ostatniej fazie, gdy koniec był już bliski, umierający nie potrafił poradzić sobie z ogromem kłamstwa jakie się wokół niego wytworzyło. Sam zostawał więźniem osobowości, jaką pozwolił sobie narzucić i którą sam sobie narzucił.

Dochodzimy do momentu, kiedy śmierć budzi wstręt, jak każdy odrażający widok. Tworzy się jej nowy obraz: brzydkiej, ukrywanej, brudnej. Staje się nieprzyzwoita, więc nie powinno się jej ukazywać publicznie. Ludzie nie chcą wpuszczać wszystkich odwiedzających do pokoju chorego cuchnącego moczem, potem, ropą. Pozwalają na to nielicznym, najbliższym, którzy często z obawy przed nieprzyjemnym widokiem odsuwają się na bok, a tym samym dodatkowo osamotniają cierpiącego.

Wszystkie powyższe zmiany w myśleniu i postrzeganiu śmierci doprowadzą do śmierci ukrywanej w szpitalu, która upowszechniła się od 1950 roku. Z biegiem lat domownicy, rodzina coraz gorzej radzą sobie z uciążliwą bliskością choroby. Ogromną rolę odgrywa tu postęp w dziedzinie komfortu, higieny osobistej, intymności, który zmniejszył naszą odporność na brzydkie oblicze choroby. Dodatkowo, rozwój technologii i aparatury przyczynił się do postrzegania szpitala jako miejsca „atrakcyjniejszego”. Kłopotliwy pacjent zostaje w pewnym sensie ukryty i poddany opiece obcym ludziom, aby pozostali mogli powrócić do normalnego życia. Od tej chwili szpital jest jedynym miejscem, gdzie śmierć może uniknąć jawności uważanej za nieprzyzwoitość. Z badań przeprowadzonych przez G. Gorer’a w 1963  roku wynika, że tylko jedna czwarta z osób noszących żałobę była obecna przy śmierci bliskich. To wszystko czyni szpital miejscem samotnej śmierci. Należy również dodać, że w większości wypadków rodzina nie zrobiła nic, aby móc zatrzymać umierających w domach. Szpital nie jest więc tylko miejscem, gdzie ludzie zdrowieją lub umierają z powodu błędu w leczeniu. Jest miejscem normalnego umierania, przewidzianego i zaakceptowanego przez lekarski personel.

Wspomniany już wcześniej rozwój technologii stworzył możliwości do manipulacji ludzkim życiem. Lekarz może regulować czas trwania śmierci od paru godzin do kilku dni. Rodzi to w ludziach przekonanie, że nie istnieją choroby nieuleczalne, co często przeradza się w beznadziejną walkę pochłaniającą czas, który mogliby poświęcić chorym. Takie zachowanie ma na celu odwrócenie naszej uwagi od problemu, bowiem sama myśl o bezradności napawa nas obezwładniającym lękiem. Można pokusić się o stwierdzenie, że uczucie strachu we współczesnym świecie odbierane jest jak pewnego rodzaju porażka, dlatego za wszelką cenę trzeba go unikać. Śmierć jest więc uregulowana i zorganizowana przez pewnego rodzaju biurokrację. Społeczeństwo wypracowało skuteczne środki obrony przed codziennymi tragediami śmierci, aby mogło kontynuować swoje cele bez emocji i przeszkód.

W ten właśnie sposób dochodzimy do zdarzenia, które wywarło ogromny wpływ na współczesnej historii śmierci, a mianowicie zaniechania albo skasowania żałoby. Badaniami tej sprawy po raz pierwszy zajął się G. Gorer. Przeprowadził on ankietę, stwierdzając przede wszystkim, że śmierć oddaliła się nie tylko ze względu na brak obecności bliskich, ale także pogrzeb przestał być już zwykłym zjawiskiem. Dane, które zgromadził wskazują na to, że 70% ankietowanych od pięciu lat nie było na żadnym pogrzebie, natomiast dzieci nie biorą udziału nawet w pogrzebach rodziców. Ze statystyk wynika także, że procent wierzących w życie przyszłe wynosi 30 – 40%, natomiast wiara w istnienie piekła oraz wieczne potępienie zanikła zupełnie. Najważniejszym jednak wnioskiem, jak wspomniałam już wcześniej jest zanik zjawiska żałoby, zaczynając od uroczystości pogrzebowych. Dane wskazują na to, że tradycyjne chowanie zwłok zostało zastąpione kremacją: na 67 przypadków było 40 kremacji i 27 pochówków w ziemi. Współcześnie, potwierdzenie jego badań zaobserwować możemy choćby w ostatnich wydarzeniach w Czechach. Tamtejsze społeczeństwo całkowicie odeszło od nauki kościoła, co przejawia się także w podejściu do ceremonii pogrzebu. Czesi przy wyborze kremacji kierują się względami ekonomicznymi, ale także w pewnym sensie wygodą. Najbardziej kontrowersyjny jest jednak fakt, że coraz więcej ludzi nie odbiera prochów swoich bliskich. Zdarza się, że urny stoją na półkach zakładów pogrzebowych przez 19 lat. 

Wybór kremacji jest równoznaczny z tym, że odrzucamy kult grobów i cmentarzy, jaki rozwinął się z początkiem XIX wieku. Wykształcił się całkiem nowy sposób kultywowania pamięci zmarłych, który odbywa się w domu. Ludzie odrzucają miejsce pochówku, które budzi odrazę, czy strach, a wybierają osobisty i prywatny rodzaj żałoby. Modlą się w domu, przy pamiątkowych fotografiach, a w rocznicę śmierci dekorują je symbolicznymi kwiatami. Cmentarz jeszcze kilka lat temu był miejscem zadumy, a widok grobów samoistnie przypominał ludziom o przemijaniu. Porzucenie tradycji związanej z odwiedzaniem zmarłych jeszcze bardziej zamyka nas w „idealnym”,  nieśmiertelnym świecie.

Nieprzyzwoitość żałoby najwyraźniej jawi się we Francji. W kraju tym, mniej więcej od 1970 roku, nie ma już orszaku składających rodzinie kondolencje. Nagminne jest za to wygłaszanie niegrzecznej wręcz formuły: „Rodzina prosi o nieskładanie kondolencji”. Jest to sposób na odcięcie się od wizyt przyjaciół i sąsiadów, a tym samym pozbawienie śmierci jej publicznego charakteru, o czym wspominałam już na początku. 

Przyczyną kasowania żałoby jest nie tyle płochość pozostałych przy życiu, lecz nacisk całego społeczeństwa, które w pewnym sensie odmawia udziału w przeżyciach człowieka pogrążonego w żałobie oraz nie uznaje śmierci.  Zjawisko to z biegiem lat nieubłaganie się nasila. Początkiem był lęk przed przemijaniem i wspomniane już wcześniej ukrywanie bliskiego końca przed chorym. Teraz ten protest  ukazuje się w pełnym świetle, jako główny rys charakterystyczny naszej kultury. Na najbardziej zindywidualizowanych i najbardziej zurbanizowanych obszarach Zachodu panuje opinia, że publiczne okazywanie żałoby oraz zbyt długie jej noszenie jest czymś chorobliwym. Czas żałoby nie jest okresem milczenia tego, kto jest w żałobie, lecz okresem milczenia tych, co go otaczają

            Analizując wszystkie powyższe wnioski twierdzę, że ogromną rolę w zjawisku wypierania i oddalania się od śmierci odgrywa uczucie strachu. Społeczeństwo za wszelką cenę chce utrzymać ciągłość swojego życia, nie wyobrażając sobie, że mogłaby ona zostać w jakiś sposób zaburzona, czy też przerwana. Śmierć natomiast jest jednym z tych wydarzeń, które potrafi owe zmiany wywołać. To dlatego właśnie nieprzerwanie od kilkudziesięciu lat staramy się wypracować mechanizmy obronne, które w najmniejszy choćby sposób zamortyzują potencjalny „upadek”. Powyższy wywód dowodzi, że wychodzi nam to bardzo dobrze... Jak myślicie?

Dla spragnionych wiedzy:
  • Philippe Ariés, Człowiek i śmierć, Warszawa 1989.
  • Louis – Vincent Thomas, Trup, Łódź 1991.
  • Jean Delumeau, Strach w kulturze zachodu XIV - XVIII w., Warszawa 2011.
  • Ks. Bogusław  Nadolski TChr, Leksykon Liturgii, Poznań: Pallottinum, 2006, s. 788 – 806. 
  • http://m.wyborcza.pl/wyborcza/1,105226,10488004,Kosciol_zniecheca_do_kremacji.html

10 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawy wpis, nie ukrywam, że zmusza do pewnego rodzaju przemyśleń, bo człowiek zaczyna się zastanawiać, jak to jest w jego przypadku z tym tematem śmierci.

    Co do kremacji, wydaje mi się, że jest to też alternatywa, bo jakby nie patrzeć, cmentarze są niejednokrotnie przepełnione, a urna z prochami zmarłego zajmuje znacznie mniejszą powierzchnię przy pochówku. Znam też osoby, które chcą być skremowane, bo jak twierdzą, nie chcą, żeby zjadły je robaki w ziemi.

    Osobiście sama też wolałabym zostać skremowana, ale nie podchodzę do tematu śmierci jak do tabu i nie przepełnia mnie lęk, raczej smutek. Bo choć śmierć jest pewna i nie da się jej powstrzymać, ludzie zamartwiają się do przodu, myślą o niej i dużo wcześniej przeżywają że stracą tych, których kochają - i to jest chyba w tym wszystkim najgorsze - świadomość.

    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. przy okazji zapraszam Was serdecznie na mojego bloga, być może znajdziecie tam coś dla siebie, http://e-very-thing.blogspot.com/ :)

      Usuń
    2. Dzięki, z pewnością skorzystamy z zaproszenia w wolniejszej chwili :)

      Usuń
  2. Z tymi robakami to może i racja.Też bym nie chciał zeby mnie zjadaly.
    Jeśli chodzi o zanikanie przeżywania śmierci to czyż nie może się to brać z tego że po prostu sie cywilizujemy ? Sa przecież kultury w których się świętuje czyjąś śmierć. Bóg sam wie wie kiedy kiedy przyszedł dla nas własciwy czas.Są przekonani że smutek z powodu śmierci jest niewłaściwy.Jest to brak zrozumienia istoty życia i samolubstwo.Jesli ktoś odchodzi do lepszego świata to odczuwamy żal w stosunku do samego siebie? Oni kojarzą przyjemnośc ze smiercią,a cierpienie z żałobą.Tak więc żałoba nie jest częścia ich kulury.
    Moze o to nam coraz bardziej chodzić?

    OdpowiedzUsuń
  3. Masz rację, śmierć w wielu kulturach (głównie jednak egzotycznych) traktowana jest w lekki, często radosny sposób. Nierzadko też nieboszczyk przez kilka tygodni/miesięcy w dalszym ciągu traktowany jest jak żywa osoba, z którą funkcjonuje się pod jednym dachem, myje, czy ubiera. I o ile podejście do śmierci może zmieniać się wraz z przyjmowanym systemem wiary czy trendów rozwojowych, tak zanikanie żałoby jest zjawiskiem stosunkowo nowym. Charakterystycznym dla globalizacji. We wszystkich kulturach tradycyjnych żałoba pełniła funkcję oczyszczającą. Była swojego rodzaju pomostem pomiędzy życiem z bliską osobą, a życiem po jej stracie. Przygotowaniem do zmian. Ostatecznym pożegnaniem, zaakceptowaniem naturalnego stanu rzeczy. Współczesne odchodzenie od opłakiwania zmarłych powoduje kumulowanie się w człowieku negatywnych uczuć i emocji. Nie ma upustu - nie ma spokoju. Jest poczucie winy i straty. Stąd już krótka droga do zaburzeń psychosomatycznych, o czym poczytać można między innymi w książce M. Kerrigana "Historia śmierci", którą serdecznie polecam :) Dominika

    OdpowiedzUsuń
  4. Droga koleżanko. Współczesne odchodzenie od opłakiwania zmarłych powoduje kumulowanie się w człowieku negatywnych uczuć i emocji...itd. Tu opierasz się na książce Kerrigana.Zapytam jednak jak jest w życiu?
    Czy nie jednokrotnie chodzi nam o to, żeby pokazać ludziom, jak bardzo nam zależy na stracie bliskiej osoby niż nam samym?.
    Czy czasami zaburzenia psychosomatyczne nie biorą się z tego że z czasem wytykaja nam (lub poza nami) że tak szybko pogodziliśmy się ze stratą bliskiej osoby? Często mówimy,dobrze ze odszedł, bo tak się męczył.Jest to ulga dla chorego i opiekujących się. Tu zapytam ile mamy opłakiwać zmarłego.Kiedy dojść do wniosku że to już wystarczająco dlugo?. A może mieć tą świadomość że jemu jest już dobrze?. Przestać zadręczać siebie i innych, a tylko pamiętać?! Jak zaznaczyłem wcześniej- Cywilizujemy się ! To dobrze !
    Cywilizujmy się, ale pamiętajmy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Świat jest pełen sprzeczności, i tak jest także w przypadku śmierci i obcowania z nią. Z jednej strony codziennie jesteśmy zalewani przez różnorodne media informacjami i obrazami ukazującymi katastrofy, śmierć, trumny, ciała itp., często wspomina się o samobójstwach oraz zbrodniach, których wynikiem jest śmierć danej osoby, przedstawiane są historie osób, które straciły kogoś bliskiego. W kontekście tego wszystkiego mówi się także, o tym, jak ważne jest wsparcie innych osób, dla osoby, która kogoś straciła, bądź która jest nieuleczalnie chora. Media trąbią o wsparciu psychologicznym w odniesieniu do wszelakich problemów, nie tylko tych związanych ze śmiercią. Jak widać, samo mówienie nie wystarcza. Ludzie, w większości, nie wiedzą jak radzić sobie ze stratą, jak rozmawiać z osobą, która kogoś straciła czy jak samem zachować się względem otoczenia, w sytuacji w której zmarł nam ktoś bliski.

    Zakłady pogrzebowe i urzędy, w zamian za odpowiednią zapłatę, wykonują za nas wszystkie formalności. W większości przypadków rodzina pomaga w tym trudnym okresie, i zajmuje się codziennymi sprawunkami. A nam, jako tym, którzy kogoś straciliśmy, nie pozostaje nic innego, jak usiąść, zapłakać i rozmyślać. Paradoksalnie, nie jest to chyba najlepsza sytuacja.

    Jeszcze kilkanaście lat temu, pierwszy okres po stracie kogoś bliskiego i po przejściu szoku, zajmowało nam przygotowanie pogrzebu, załatwienie biurokracji, zakupienie ubrań, zorganizowanie stypy. Wtedy, w tym pierwszym okresie, takie czynności były bardzo pomocne, „odrywały nas” od rozpaczy. Osoba, która zmarła często znajdowała się w trumnie w domu, co też wymagało jakiegoś zaangażowania, i oswajało nas niejako ze śmiercią.

    Możliwe, że wpływ na fakt, takiego a nie innego, przeżywania śmierci, ma sytuacja Kościoła. Coraz mniej ludzi wierzących, którzy pokładają nadzieję w życiu wiecznym, gdzieś tam. Coraz więcej biurokratyzacji i brutalizacji w życiu codziennym, a coraz mniej nadziei na przyszłe jutro. Wraz ze śmiercią, dla ateistów, kończy się wszystko, a my nie spotkamy już osoby, która odeszła…

    PS. Gdy wchodziłam dziś do bloku i usilnie próbowałam otworzyć drzwi do klatki, moją uwagę przyciągnęła klepsydra, na której widniał wspomniany w tekście napis: „Rodzina prosi o nieskładanie kondolencji”.

    OdpowiedzUsuń
  6. "Ze statystyk wynika także, że procent wierzących w życie przyszłe wynosi 30 – 40%, natomiast wiara w istnienie piekła oraz wieczne potępienie zanikła zupełnie. "

    Gdzie to?

    OdpowiedzUsuń
  7. Philippe Ariés "Człowiek i śmierć" - (nie mam w tej chwili dostępu do spisu treści żeby wskazać poszczególne strony) jest to podrozdział poświęcony zjawisku kasowania żałoby. Pozdrawiam :) Dominika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałem na myśli: gdzie przeprowadzono ankietę?

      Usuń