niedziela, 21 grudnia 2014

Ostatnia okazja by dobrze zjeść

Pomyślałam sobie, że pierwszy post po długiej przerwie powinien chociaż odrobinę odnosić się do czasu w jakim powstanie, a więc do zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia… Tak też się stało. Zapraszam do przeczytania krótkiego, ale (mam nadzieję) wciągającego tekstu o tym bez czego najogólniej nie moglibyśmy żyć – o jedzeniu. 

            Na przestrzeni lat podejście człowieka do jedzenia i picia uległ głębokiej przemianie. Industrializacja oraz wiążąca się z nią Mcdonaldyzacja społeczeństwa doprowadziły do wykształcenia się stylu życia, w którym wiele z tradycyjnych form spożywania posiłków uległo zatarciu. Trudno znaleźć dziś czas na wspólne rodzinne posiłki, bo przecież pracujemy od 8:00 do 16:00, a wieczorami wertujemy zdobyte z czasopism czy Internetu informacje o niezwykle szkodliwym wpływie jedzenia na noc i albo opuszczamy kolację, albo jemy  „byle co”. Coraz rzadziej korzystamy z rytualnych przerw na kawę, czy drugich śniadań. Jemy w biegu, przed komputerem służbowym lub nad papierami. Jedzenie obecnie zyskało (wobec innych przejawów życia) charakter jedynie towarzyszący. Jeszcze do niedawna niedzielny rosół był rytuałem  integrującym wiele polskich rodzin, co potwierdzali także moi dziadkowie, babcia natomiast nadal podtrzymuje wspomnianą tradycję. Być może fakt, że pochodzili z innego pokolenia nie pozwolił im ulec nowym zwyczajom epoki masowej konsumpcji. Być może. 


W chwili kiedy wszędzie i wszystko dostępne jest dla każdego, nic nie ma szczególnej wartości.
Dawniej produkty, które z uwagi na swoje rzadkie występowanie, walory smakowe czy jakość były często czymś wyjątkowym, współcześnie utraciły swoje znaczenie. Przygotowywanie i wspólne jedzenie choćby śniadań, które kiedyś wyznaczały także porządek dnia, nie są już dłużej głównym elementem trybu życia. Dziś żywność nie wymaga większych nakładów pracy, ani nie jest znaczącym obciążeniem dla domowego budżetu. Żyjemy w czasach półproduktów i kuchenki mikrofalowej, co nie tylko upraszcza nasze życie, ale dodatkowo przyspiesza już dostatecznie szybkie tępo życia. Głód i pragnienie jest możliwe do zaspokojenia w mgnieniu oka i to prawie wszędzie, pomagają nam w tym nawet automaty z jedzeniem i piciem, czy do bólu znane już fast food, które można uznać za wyraz epoki. Bary szybkiego jedzenia są nawet urządzane tak, by posiłek współczesnego człowieka nie trwał dłużej niż 15-20 minut – pozbawione intymności, swojskości, słowem zimne. Jemy, po czym znikamy nie zostawiając po sobie żadnego śladu, prócz stery śmieci.



Co z rytuałami żywieniowymi? To właśnie w nich „skupia się wspomnienie tego, co proste, i prowadzi do nadania nowego sensu podstawowym formom kształtowania przez człowieka życia i świata”. Znaczy to tyle, że nawet zwykły pokarm czy napój może mieć ogromny wpływ na poczucie tożsamości społeczno-kulturowej określonego środowiska.

Co z rytuałami zjednoczenia? Przecież to między innymi wspólne spożywanie posiłków tworzy między ludźmi więź. Przygotowywanie potraw, rozdzielanie, nakładanie angażują ludzi i pozwalają poznać choćby (tak ważne przecież!) preferencje drugiego człowieka. Tutaj w kontekście jedzenia, ale czy nie zasadne jest powiedzenie „przez żołądek do serca”? J Podawanie koszyka chleba z rąk do rąk, wszystkim obecnym przy stole, tworzy zamknięty krąg, a więc związek między współbiesiadującymi. Nie wolno pominąć także towarzyszących jedzeniu rozmów przy stole, które również mają funkcję integracyjną. Proszę zauważyć zmianę jaka powinna się dokonać – to rozmowa powinna towarzyszyć jedzeniu, a nie jedzenie rozmowom.



Posiłek łączy. W czasach, w których bezkształtność wyraża się w wieloraki sposób, liczę na to, że choćby Święta staną się dla Was i Waszych rodzin pewnego rodzaju przystankiem w tym wszechobecnym, często bezsensownym biegu. Życzę Wam abyście znaleźli czas właśnie na celebrację jedzenia, byście zwrócili uwagę na mnogość funkcji (nie)zwykłego nakrytego stołu i na magię jaką wokół siebie tworzy. Wesołych Świąt, Kochani!



niedziela, 27 października 2013

Zanim powiesz - "to nie dla mnie"


     Wyobraźcie sobie świat, w którym żyjecie na co dzień i zastanówcie się jakbyście go opisali w kilku zdaniach. Co znalazłoby się na szczycie? Rodzina? Praca? Zdrowie? Rozwój? Szczęście? Zrozumiałe. A co gdybym zapytała, a właściwie zapytam – gdzie w tym wszystkim jest śmierć? Czy w ogóle ktoś z Was o niej pomyślał?

     Albert Camus napisał kiedyś, że : „człowiek jest jedynym stworzeniem, które nie zgadza się być tym, czym jest” i wygląda na to, że miał rację. W zgiełku spraw i doczesności zapominamy, chcemy zapominać o tym, co tak nieubłaganie nieuniknione. Z badań przeprowadzonych przez CBOS wynika, że 80% Polaków bardzo rzadko lub nigdy nie myśli o śmierci. Przypominamy sobie o niej w dniu Wszystkich Świętych lub przy smutnej okazji utraty kogoś bliskiego. Jakież to złudne i jakie smutne.
     W hospicjach rocznie umierają dziesiątki tysięcy ludzi. Zapomniani, wykluczeni, osamotnieni, bo przecież śmierć czuć od nich z daleka. Jak pokazują badania: „co czwarty respondent (24%) w ogóle nie orientuje się o założeniach i funkcjonowaniu opieki hospicyjnej. Co trzecia badana osoba (36%) wykazuje jedynie podstawowy zakres informacji, a nieco mniej osób (30%) ma przeciętną wiedzę w tej kwestii”.



     Życie pisze różne scenariusze dlatego uznałam, że każdy z nas powinien mieć przynajmniej podstawową wiedzę na ten temat. Jeśli czasem do nas zaglądacie, czytacie i uda się Wam cokolwiek zapamiętać z informacji, które przygotowałam, będzie to dla mnie mały sukces. 


     Nazwa hospicjum pochodzi od łacińskiego słowa ”hospes”, co oznacza „gość”. Po raz pierwszy pojawiło się w Szkocji, jednak jego ówczesne znaczenie nie odpowiadało znanemu nam współcześnie. Miejsce noszące taką nazwę pełniło rolę swojego rodzaju przytułku, w którym podróżni mogli znaleźć opiekę i pomoc. Zakładane były zarówno przez ludzi świeckich, jak i duchownych. Dzisiejsza forma hospicjów została zainicjowana i ukształtowana przez angielkę Cicely Saunders, która w 1944 roku podjęła pracę jako pielęgniarka w szpitalu Świętego Łazarza w Londynie. Tam też poznała nieuleczanie chorego polskiego lotnika, który zainspirował ją do otworzenia pierwszego w Londynie specjalistycznego ośrodka opieki nad chorymi i umierającymi ludźmi. Miejsca, w którym ludzie będą poddani opiece, trosce, gdzie znajdą zrozumienie oraz ukojenie bólu. Hospicjum Świętego Krzysztofa stało się swojego rodzaju modelem dla otwieranych później tego typu placówek.

     Tym co należy wiedzieć o hospicjum jest fakt, że wbrew powszechnej opinii i traktowaniu miejsca jako „umieralni”, pomoc jaką świadczą pracownicy, wolontariusze hospicjów jest niezastąpiona zarówno dla chorych, jak i dla rodzin, które z jakichś powodów nie mogą lub nie chcą zajmować się swoimi krewnymi. Trzeba sobie także uświadomić, że placówki nie leczą swoich pacjentów, a jedynie przynoszą ulgę: fizyczną, psychiczną oraz duchową.
     Istnieją dwa rodzaje działania hospicjum: domowe oraz stacjonarne. W pierwszym przypadku pracownicy hospicjum otaczają chorego opieką w jego własnym domu. Świadczą pomoc, do której rodzina na co dzień nie jest zdolna. Hospicjum stacjonarne ma swoją siedzibę w osobnym, przeznaczonym na ten cel budynku. Chorzy (najczęściej na nowotwór) są przyjmowani podobnie jak do zwykłego szpitala, gdzie roztacza się nad nimi kompleksową opiekę.
     W obu przypadkach konieczne jest udokumentowanie zakończenia przebiegu leczenia przyczynowego, rozpoznanie lekarskie terminalnej fazy choroby przez lekarza hospicjum oraz pisemna zgoda pacjenta lub jego rodziny.



     Setki hospicjów na terenie całego kraju (i nie tylko) nieustannie potrzebuje i poszukuje wolontariuszy. Dlatego może warto, zanim powiecie „to nie dla mnie”, przekroczyć granice swojej niepewności i dać coś z siebie drugiemu człowiekowi. Wolontariat dodaje skrzydeł. Naprawdę zachęcam.


poniedziałek, 16 września 2013

„Boże spraw, żeby mi się tak chciało jak mi się nie chce”, czyli co pracownikowi do szczęścia potrzebne.

Każdy z nas, w mniejszym lub większym stopniu, potrzebuje w życiu stabilności i poczucia sprawstwa. Każdy chce mieć wpływ na swoje życie oraz na działania ludzi wokół siebie. Jednym przychodzi to bardzo łatwo, naturalnie, wręcz mimowolnie. Inni muszą nad tym pracować, kontrolować to co robią, co mówią, i w jaki sposób to wykonują. Jeszcze inni nigdy nie będą w stanie oddziaływać na innych w takim stopniu w jakim by chcieli. 

Zarządzanie i marketing, organizacja pracy, psychologia pracy, zarządzanie zasobami ludzkimi - modne i chwytliwe tematy. Wszystkie te pola łączy jedna postać - menadżer, który między innymi, powinie:
  • wiedzieć więcej niż szef,
  • mądrze dysponować zasobami (zarówno materialnymi, jak i ludzkimi),
  • delegować zadania zgodnie z kompetencjami pracowników,
  • być elastyczny, potrafić odnaleźć się w każdej sytuacji,
  • posiadać umiejętność aktywnego słuchania i wyciągania wniosków z dyskusji ze współpracownikami,
  • wiedzieć kiedy zastosować strategię „złego”, a kiedy „dobrego gliny”,
  • umiejętnie zarządzać i monitorować działania pracowników.
Niewątpliwie, do wykonania wszystkich powyższych zadań, menadżer powinien być osobą stabilną, elastyczną i posiadającą wpływ na innych. Oczywiście on sam firmy nie czyni. Nie jest on czarodziejem, który za jednym pociągnięciem różdżki sprawi, że  wszystkie elementy potrzebne do osiągnięcia równowagi i wymiernych efektów zaczną działać jak w szwajcarskim zegarku. Aby osiągnąć zamierzony cel menadżer musi być „wspierany” przez współpracowników, szefostwo, doradców, kierowników i całą resztę tej skomplikowanej „machiny”. 

O cechach „idealnego menadżera”, „idealnego pracownika” i „idealnej firmy” można pisać, dyskutować i spierać się w nieskończoność. Wniosek, który większość dyskutantów jest w stanie uznać za właściwy, jest jeden – ideały nie istnieją. Natomiast w myśl powiedzenia „punkt widzenia zależy od punktu siedzenia”, można zauważyć kolejną prawidłowość: „idealny menadżer”, widziany oczyma pracownika, będzie miał zgoła odmienny profil od „idealnego menadżera” widzianego oczyma szefa firmy.  



Mimo wszystko, jest jeden element (chociaż nie jednolity), który bez wątpienia wpływa pozytywnie na wykonywanie zadań przez pracowników. Składnik ten odpowiednio dobrany i wkomponowany jest w stanie usprawnić działanie firmy. Posługując się analogią kucharską, zadaniem menadżera, jest właściwe dozowanie tego składnika, wybór czasu dozowania oraz skierowanie go na odpowiedni grunt. Mowa o MOTYWACJI

Motywowanie jest jednym z najtrudniejszych zadań menadżera. Zresztą, każdy z nas może mnożyć przykłady ze swojego życia. Zmotywować się do zrobienia czegoś, podjąć działanie, jest bardzo trudno. Jeśli jednak już uda nam się osiągnąć stan optymalnej aktywizacji, i sami, lub z pomocą kogoś, zmotywujemy się i nastawimy na działanie, a na drodze nie napotkamy nierozwiązywalnych problemów, wtedy możemy już spokojnie wypatrywać osiągnięcia celu.  



Prawdopodobnie, kiedy ktoś zadaje nam pytanie na temat tego co skłoniło nas, bądź w przyszłości skłoni do podjęcia pracy w jakiejś firmie, albo na co zwracamy uwagę kiedy szukamy zatrudnienia, pierwsza odpowiedź jaka przychodzi nam na myśl to „PIENIĄDZE”, „wysoka płaca”, „premie”, „dodatki” itp. 

Nie da się zaprzeczyć, że pieniądze plasują się na wysokim miejscu na liście „motywatorów”. Są one bowiem potrzebne do codziennej egzystencji. Żeby jednak z niej skorzystać musimy mieć CZAS. Czas, odpowiednie dopasowanie godzin pracy, elastyczność, możliwość urlopu i odpoczynku – to coś, czego za pieniądze kupić się nie da, a co w naszym życiu jest szczególnie ważne. Każdy z nas ma rodzinę, przyjaciół, hobby. Chcemy spędzać czas z najbliższymi, potrzebujemy rozrywki i relaksu. Wszystko to aby utrzymywać higienę psychiczną. Są jednostki, które są w stanie poświęcić ten cenny zasób na rzecz pieniędzy. Pracoholizm, frustracja, odosobnienie, rozgoryczenie – praca tylko dla pieniędzy ma wiele skutków ubocznych. Mamy pieniądze, ale wcale ich nie wykorzystujemy, bo nie mamy na to czasu. Czas powinien, i dla wielu ludzi jest, wieloaspektowym motywatorem skłaniających do podjęcia takiej, a nie innej, pracy.   




„Wyścig szczurów”, „Po trupach do celu”, wspinanie się po szczeblach kariery – to tematy często poruszane w sferze publicystyki, kinematografii czy literatury. Wszyscy dążymy do jakiegoś celu. Źle jeśli za cel stawiamy sobie bezwzględne osiągnięcie jak najwyższej płacy. Dobrze, jeśli stawiamy na ROZWÓJ. Inwestycja w siebie, rozwijanie swoich umiejętności, uczestnictwo w szkoleniach, treningi itp. – to coś, co z pewnością zaprocentuje w toku naszej kariery. Gdy się rozwijamy - czujemy satysfakcję, nasze kompetencje wzrastają, a tym samy wzrasta nasze samopoczucie. Jesteśmy z siebie dumni i zadowoleni, co przekłada się na to, że stajemy się lepszymi pracownikami, a co za tym idzie – zostajemy docenieni przez kierownictwo, które z kolei chętnie wysyła nas na kolejne szkolenia – wszyscy zyskują. Takie myślenie powinno towarzyszyć zarówno pracownikom, jak i szefom. I do takich warunków zatrudnienia powinniśmy dążyć. 



Bezpośrednio z rozwojem łączy się dążenie do celu. CEL jest czymś co nadaje kierunek naszemu działaniu. Aby się rozwijać, musimy wyznaczać sobie kolejne cele. Pozostawanie przez długi czas w tym samym miejscu i wykonywanie tych samych poleceń prowadzi do stagnacji, nudy i spadku efektywności. Zaczynamy pracować jak maszyna, a resztki zadowolenia z pracy znikają bezpowrotnie. Pamiętajmy także o tym, aby mierzyć siły na zamiary. Nie podejmujmy się zadań, których nie jesteśmy w stanie wykonać. Najpierw zainwestujmy w rozwój, potem osiągajmy coraz wyższe cele.  

Oprócz odpowiedniego wynagrodzenia, dogodnych godzin pracy, możliwości rozwoju i satysfakcji z osiąganych celów, jest jeszcze kilka czynników, które sprawiają, że motywacja do pracy wzrasta, a sama praca staje się dla nas przyjemnością, a nie przykrym obowiązkiem. Są to m.in.:
  • Przyjazna ATMOSFERA, czyli odpowiednia integracja członków zespołu,
  • Dobra KOMUNIKACJA między współpracownikami, oraz między pracownikami a kierownictwem tj. klarowne przekazywanie zadań, zwięzłe informacje na temat warunków przyjęcia/zwolnienia itp.,
  • Dogodne WARUNKI MATERIALNE pracy, czyli zapewnienie wszelkich potrzebnych do pracy materiałów.
Jest to może dość banalny i zabawny frazes, ale same pieniądze szczęścia nie dają – szczęście znajdujemy dopiero gdy je wydajemy. Pamiętajmy więc o tym, aby dobrze je zainwestować. Mądrze dysponujmy naszymi zasobami, wyznaczajmy sobie rozwojowe cele, dbajmy o odpowiednie stosunki z innymi i obserwujmy jak nasze działania z czasem procentują.



poniedziałek, 3 czerwca 2013

You can change your tomorrow today!

Dawno temu, w którymś poście, pisałam, że od ludzi w dzisiejszych czasach wymaga się bycia „flexible”. Ostatnimi czasy możemy zaobserwować szybko rosnącą populację ludzi, którzy postanowili być „fit”, co z byciem „flexible” łączy się bezpośrednio. Samo postanowienie nic nam jednak nie załatwia. Musimy być do tego zmotywowani, wytrwali, systematyczni i zdeterminowani. 

Czy może być coś trudniejszego od zmotywowania siebie samego? Pomyślą jedni. „Przecież pogoda w naszym pięknym kraju nie sprzyja, nikt ze znajomych nie chce się do nas przyłączyć, poza tym pracuję i uczę się, rano objęcia Orfeusza są zbyt silne, a wieczorem muszę iść szybko spać, żeby rano być wypoczętym, poza tym trzeba chałupę ogarnąć, do sklepu po zakupy iść. Serio, chciałbym/chciałabym robić wiele, ale nie mam czasu!” Znacie to? A może inaczej, kto z nas tego nie doświadczył?

Ja jestem z tych, którzy zaryzykują stwierdzenie, że nie ma nic łatwiejszego! Herezja? Ależ skąd! Wystarczy podjąć decyzję o zrobieniu czegoś i wdrożyć ją w działanie. Tak jak zrobił to Forrest Gump, po prostu pewnego dnia postanowił trochę pobiegać. 




Ok. Hola, hola. Może się trochę zagalopowałam. Bywają takie przypadki, że trudno jest się wziąć w garść, zebrać w sobie (mimo dużych chęci), ponieważ prokrastynacja i natłok obowiązków przygniatają nas niczym zbyt wysokie ciśnienie. Co możemy wtedy zrobić? Proste! Wstać i iść pobiegać, wybrać się na fitness, pojechać na rowerze do pracy, stanąć przed ekranem tv albo komputera, włączyć film z YouTube z ćwiczeniami, albo iść na spacer do lasu czy parku.

Aktywność fizyczna nie jest jedynie ulepszaczem sprawności naszych narządów, mięśni czy kondycji. Ma również zbawienny wpływ na naszą psychikę, jest jednym ze środków, które pomagają nam utrzymać higienę psychiczną. Brzmi to jak banał, ale musimy sobie wziąć do serca, że ruch to zdrowie. A że „zdrowie fizyczne i stan psychiczny człowieka są ze sobą ściśle powiązane”, jak powiedział Awicenna, to nie możemy zapominać o tym, aby sport był dla nas przyjemnością, a nie przykrym obowiązkiem. 



Nie ma jednej obowiązującej i wszechogarniającej definicji zdrowia, z którą wszyscy by się zgodzili. Załóżmy więc, że zdrowie to tzw. „well-being”. Dlaczego? Dlatego, że osoby, które powszechnie uważane mogą być za niedomagające, niepełnosprawne czy chore, wcale nie muszą się tak czuć. Zdrowie nie jest bowiem jedynie brakiem choroby. Każdy z nas zna przykład człowieka, który mimo braku jakiejś kończyny, mimo przewlekłej choroby czy innych przeciwności losu, wcale nie czuje się chory. Takie osoby uprawiają sport, biorą udział w olimpiadach, zdobywają szczyty i czerpią z życia garściami. Na usta ciśnie się, może nie zbyt sympatyczne, ale na pewno dające do myślenia pytanie: A jaką Ty masz wymówkę? Co przeszkadza Ci w osiągnięciu sukcesu? Może zabrzmieć to trywialnie, ale brak nogi czy ręki, nie jest dużą przeszkodą w przedsięwzięciu aktywności fizycznej. Deal with it!

Dobra, mamy za sobą prośbę i groźbę. Co jeśli to w żaden sposób nie motywuje do działania? Może potrzebujesz wsparcia grupy. Wpływ społeczny może bardzo dobrze stymulować Twoje działanie. Pamiętajmy, że do stworzenia grupy społecznej, według różnych paradygmatów, wystarczą dwie lub trzy osoby. Nie musisz więc organizować spotkania na stadionie narodowym aby zarazić się pozytywną energią od drugiej osoby. Kooperacja, informacja zwrotna, współzawodnictwo, naśladowanie, konformizm – te wszystkie procesy mogą być pomocne. Komunikacja i informacje zwrotne od grupy pomogą skoordynować nasze działanie, dowiemy się co możemy zrobić lepiej, gdzie szukać nowych inspiracji, co wykonujemy nie do końca dobrze. Współzawodnictwo i rywalizacja, mimo że nie kojarzą nam się pozytywnie, zawsze pojawiają się w grupach (i małych, i dużych), ale nie zawsze mają negatywne skutki. Informacje uzyskiwane o wynikach innych osób skłaniają nas do porównań, a przecież nikt nie lubi być gorszy od innych, więc co za tym idzie? Dążymy do poprawy naszych umiejętności. 

Kolejnym bardzo ciekawym zjawiskiem, które wpływa na nasze działanie w grupie, jest facylitacja społeczna, czyli „napięcie wynikające z obecności innych osób i możliwości oceny naszego działania”. Z eksperymentów przeprowadzonych w ramach tego zjawiska wynika, że gdy mamy świadomość oceny nas przez innych, to łatwiejsze zadania wykonujemy szybciej i lepiej, niż wykonalibyśmy je sami. Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ obecność innych wzmaga pobudzenie psychiczne i fizyczne ludzi (witalność, żywotność, czujność, uwrażliwia nas na to, ze jesteśmy obserwowani) i w trakcie takiego pobudzenia można łatwo wykonywać czynności proste. Aby równowaga w świecie była zachowana, zjawisko to ma również swoje minusy -  trudniej nam poradzić sobie w warunkach facylitacji z zadaniami trudniejszymi. Ale nie będę się na ten temat rozpisywała, ponieważ szeroko rozumiana aktywność fizyczna nie jest niczym trudnym.

Przy temacie facylitacji społecznej trudno nie wspomnieć o badaniach nad karaluchami Roberta Zajonca (tak Zajonca, nie Zająca :-) ). Na czym one polegały? Karaluchy umieszczone w labiryncie miały odnaleźć źródło światła. Zwierzęta wykonywały zadanie szybciej w obecności innych, niż gdy były same, ich zachowanie uległo wzmocnieniu tylko dzięki obecności innych. Gdy karaluchy miały do wykonania łatwiejsze zadanie to wykonywały je szybciej, jeśli inne karaluchy je obserwowały, a wolniej gdy były same. Gdy zadanie było trudniejsze to rozwiązanie trwało dłużej przy obecności innych, a szybciej gdy były same. 

Sami musicie zdecydować jaka forma aktywności najbardziej Wam pasuje, i co najlepiej wpisuje się w Wasz grafik. Trudno Ci się zmotywować? Namów do ćwiczeń przyjaciół, zapisz się do klubu fitness lub idź na basen. Nie lubisz jak inni obserwują jak wylewasz z siebie hektolitry potu? Wybierz ćwiczenia w domu, samotne wyprawy rowerowe lub bieg. Niektórzy powiadają, że w życiu trzeba spróbować wszystkiego, więc do dzieła!

Na koniec, odpowiedz sobie na ważne pytanie: CO LUBISZ W ŻYCIU ROBIĆ DROGA JEDNOSTKO? 



Pamiętajcie: Fajnie jak ćwiczenia dają po garach, ale dobra zabawa i energia przede wszystkim! A spalanie kalorii i bycie "fit" to pozytywne skutki uboczne i wartość dodana! :)

 

poniedziałek, 27 maja 2013

"...Świat między wierszami największy ukrył skarb..."

Współczesny świat, jak pisał uznany socjolog Zygmunt Bauman, charakteryzuje się dynamiczną oraz wszechobecną płynnością. Dotyczy ona bowiem zarówno sfery publicznej, jak i coraz częściej życia prywatnego ludzi. Płynność powoduje przesuwanie, zacieranie, a nawet „rozpuszczanie” istniejących dotychczas granic. Te zaś wytyczane były poprzez wypracowane oraz utrwalone w czasie reguły, normy i wartości będące zarazem budulcem struktury społecznej. Dzisiejsze przyspieszenie tempa życia, spowodowane uprzemysłowieniem oraz rozwojem nauki i techniki, wymusiło na społeczeństwie przystosowanie się do nowego trybu życia, a tym samym oderwaniu się od tradycyjnego pojmowania świata. Struktura społeczna, niegdyś trwała i spójna, uległa przekształceniu. Zanikła jedna właściwa droga, którą ludzie mogli podążać, a zastąpił ją szereg niekończących się, kłopotliwych wyborów. Człowiek został uwolniony od ograniczającego go niegdyś miejsca i czasu oraz kultury, która zaczęła stawać się coraz bardziej globalna i uniwersalna. Elementy kulturowe mieszają się i przenikają, wzbudzając u ludzi poczucie dezorientacji i chaosu. Zmiana ta została dostrzeżona i coraz częściej staje się przedmiotem badań lub też chwytliwym tematem dla artystów. Skupiając się na tych ostatnich, jednym z dzieł podejmujących problemy współczesnego świata jest film S. Coppoli „ Między słowami”.



   

Obraz S. Coppoli jest opowieścią o dwojgu, formalnie, niepowiązanych ze sobą ludzi - amerykanów, znajdujących się na różnych etapach życia. Bob jest zamężnym, wychowującym dwójkę dzieci aktorem, którego zastój w życiu zawodowym zmusił do wyjazdu i podjęcia pracy nad reklamą whisky. Charlotte jest świeżą absolwentką studiów filozoficznych, która nie potrafi jeszcze znaleźć własnego miejsca w świecie, stąd decyduje się na dotrzymanie towarzystwa swojemu małżonkowi – fotografowi w czasie delegacji. Drogi bohaterów filmu przecinają się w jednym z największych i najbardziej zatłoczonych miejsc na świecie, jakim jest Tokio. Miasto uderza, w świeżo przybyłych bohaterów ogromną różnorodnością, dynamiką, hałasem, ale także przepychem. Znakiem charakterystycznym staje się jednak wszechobecna ikonografia, której nadmiar oraz nieuporządkowanie wzbudza w bohaterach uczucie zagubienia i chaosu. Pulsujące światła, ogromne billboardy, neony, czy plakaty rozmieszone na każdym z możliwych budynków, mieszają się ze sobą i niemalże oślepiają przybyszy. Są przejawem kultury wizualnej, kultury obrazów. Tokio może być synonimem współczesnego świata, który skupia różne, a jednak przenikające się wzajemne kultury. Mimo niezrozumienia niektórych elementów, ludzie mogą, a czasami są zmuszeni przystosować się do powszechnych obyczajów. 

Bohaterowie filmu „Między słowami” mogą być z kolei przedstawicielami społeczeństwa żyjącego zmieniającym się świecie. Są ludźmi wychowanymi w zupełnie innej kulturze, którym przyszło się zderzyć z wymogami późnej nowoczesności, o której pisał A. Giddens. Zarówno Bob, jak i mąż Charlotte zmuszeni są do podjęcia pracy poza granicami kraju. Przekroczenie granic nie stanowi obecnie właściwie żadnego problemu. Ludzie mogą się przemieszczać i, jak pokazuje przypadek Boba, utrzymywać relacje z własną rodziną. Odległość nie jest już przeszkodą. Tutaj pojawia się także rola mobilności i elastyczności we współczesnym świecie oraz zmiany ich wartościowania. Obowiązujący dawniej osiadły tryb życia, uznawany także za tradycyjny, który cechował się większym ustatkowaniem, założeniem rodziny i przywiązaniem do miejsca, pozbawiony został wszelkich zalet. W obliczu permanentnego rozwoju, gonitwy za tym co nowsze i lepsze, osiadły tryb życia jawi się jako prymitywny. Świat wymaga od swoich obywateli wspomnianej już elastyczności i gotowości do podejmowania nowych wyzwań i wyborów. Mierzenia się z ryzykiem, które z dnia na dzień rośnie. Jak pisał U. Beck, dzisiejsze społeczeństwo jest właśnie społeczeństwem ryzyka, zmagającym się z zagrożeniami, ale także wraz z postępem, modernizacją samodzielnie wytwarzającym kolejne.

Bob i Charlotte są reprezentantami „ludzi bez domu”, których życie w większej mierze toczy się w drodze. Chcąc zaspokoić swoje potrzeby, są zdani na ciągłą wędrówkę i zmianę miejsca zamieszkania. Życie zawodowe nie ogranicza się bowiem, jak dawniej, do jednego zajęcia, lecz wymaga wielu kwalifikacji i umiejętności. Wobec ciągłej gonitwy, niepewności, niekończących się wyborów oraz zmartwień o karierę, pieniądze, prestiż, filmowe postaci zatracają samych siebie i zapominają o tym, co potrzebne do szczęścia. Ich związki przypominają wymyślone przez U. Becka „zombi-kategorie” i „zombi-instytucje”. Są martwe, a jednak żywe, bowiem choć utrzymały swoje nazwy, w żaden sposób nie pełnią swojej roli. Bohaterowie uciekli w związki, nie chcąc pozostać samotnymi, jednak w natłoku spraw nie potrafią się ze sobą komunikować. Gubią się we własnych relacjach, gdyż dla ich połówek znajdują się inne, ważniejsze rzeczy. Życie, zmusza do wyborów, a niejednokrotnie określenie własnego stanowiska, nie spotyka się ze zrozumieniem i aprobatą drugiej strony. Relacje bohaterów przypominają układy partnerskie, polegające na wymianie mało istotnych informacji. Codzienne zmaganie się z przeciwnościami losu sprawia, że ludzie wpadają w rutynę i odsuwają partnera na margines. Dopiero przypadkowe znajomości otwierają oczy na bezsens dotychczasowego życia. Budzą uśpione przez lata uczucia.

Nie bez powodu film S. Coppoli został doceniony przez krytyków oraz szerokie grono zwykłych odbiorców. Odzwierciedla on bowiem kondycję współczesnego człowieka. Porusza problemy, z którymi przyszło mu się zmierzyć wraz z tempem rozwoju i przemian. Każdy z nas, w przedstawionych przez reżyserkę bohaterach, dostrzec może fragment samego siebie. Przesłanie filmu jest niewątpliwie uniwersalne i ponadczasowe. Może, a raczej powinno zostać potraktowane jako przestroga przed utratą własnego „ja” i zagubieniem się w poplątanych ścieżkach życia. Mimo, że reżyserka nie podsuwa widzowi żadnych gotowych rozwiązań jak uniknąć sytuacji, w której znaleźli się jej bohaterowie, wydaje się, że odpowiedź ukryta jest w samym tytule filmu. Może powinniśmy nauczyć się czytać między słowami, wszystko to, co oferuje nam dzisiejszy świat? Może tylko wtedy będziemy w stanie dostrzec sedno szczęścia, odróżniając je od złudzeń, które wypełniają nasze życie.

sobota, 18 maja 2013

Chiny w kolorze blue.

 „Chiny w kolorze blue” to film dokumentalny opisujący wyczerpująca pracę za 20 groszy na godzinę. Piekło stworzone na ziemi. I nadzieja na lepsze życie. Jest to opowieść o ciemnej stronie chińskiego zagłębia produkcyjnego.

Bohaterką filmu jest 17-letnia Jasmine, która opuszcza rodzinną wioskę i przeprowadza się do Kantonu, gdzie podejmuje pracę w fabryce dżinsów. Pracuje po kilkanaście godzin na dobę, a za każdą dostaje wynagrodzenie o równowartości 20 groszy.



Jasmine mieszka na czwartym piętrze w wąskiej klitce razem z dwunastoma koleżankami z pracy, swoimi rówieśnicami. "Nigdy nie patrzyłam na świat z tak wysoka" - cieszy się. Ale entuzjazm szybko mija. Po paru tygodniach dziewczyna jest tak zmęczona, że nie może jeść i zasypia w pracy. Ma jednak nadzieję, że po miesiącu pracy dostanie wynagrodzenie i pojedzie odwiedzić rodzinę, niestety tak się nie dzieje, ponieważ pracodawca tłumaczy jej, że musi popracować jeszcze aby zdobyć zaufanie. Często zdarza się tak, że pracownicy zostają rano poinformowani, że „dziś wszyscy mają nadgodziny”, a i tak większość pracuje do 24, bo wtedy są wydawane darmowe posiłki, a przecież na inne ich nie stać. 

Życie w Kantonie to jednak nie tylko ciężka praca. Dziewczyna nie traci nadziei, że praca w fabryce pozwoli jej na lepsze jutro. Wspólnie z koleżankami snuje marzenia o planach na przyszłość i czekającej na nią wielkiej miłości…

Taka sytuacja w Chinach jest na porządku dziennym. Myślę, że ten dokument dość jaskrawie ukazuje problemy chińczyków, a przede wszystkim kobiet jako taniej siły roboczej, a często darmowej siły roboczej. W prasie i w Internecie można znaleźć wiele innych artykułów na ten temat np. o samobójstwach w chińskiej fabryce firmy Foxconn, budującej urządzenia Apple, które były związane z nieludzkimi warunkami pracy (o czym możecie przeczytać w jednym z naszych poprzednich postów pt. Not for sale).


   
Postanowiłam podjąć się analizy tematu związanego z pracą, która towarzyszy człowiekowi od zarania dziejów i dotyczy każdego z nas. Większość ludzi marzy o pracy, w której można realizować własne hobby, ale czy na pewno? Po obejrzeniu w/w filmu  nie jest to dla mnie takie oczywiste. Jak wiadomo nigdy nie jesteśmy sami, od urodzenia do śmierci otaczają nas inni, my układamy nasze życie wśród nich. Zbieramy różne doświadczenia i uczymy się kontaktu z innymi, kształtują się nasze postawy  – taki proces w socjologii nazywamy socjalizacją. Żyjemy w społeczeństwie i uczymy się jak wykonywać role, które przyjdzie nam odgrywać. W wypowiedziach głównej bohaterki w/w dokumentu widać wyraźnie wpływ tzw. znaczących innych na jej wychowanie, na to co myśli i kim jest. Kiedy wyrusza do pracy w fabryce ma 17 lat (choć znajdują się tam także młodsze dziewczyny), ale od zawsze wiedziała, że w końcu się tam znajdzie, była do tego jakby predestynowana. Dla niej to oczywiste – jest przecież kobietą i nie jest jedynym dzieckiem w rodzinie, jest druga, młodsza – a w Chinach prowadzona jest polityka kontroli urodzeń, preferowana jest rodzina 2+1 (tzw. rodzina nuklearna). Często dochodzi do mordowania niemowląt, a aborcja stała się codziennością, tak samo jak łapówki – ale rodzina Jasmine jest biedna, a ona musi odwdzięczyć się rodzinie za to, że postanowili ją wychować. I tak właśnie postępuje, zachowuje się całkowicie konformistycznie, zachowuje się tak jak większość dziewcząt wokół niej, ulega wpływowi większości. 



Jasmine pracuje w fabryce, produkuje jeansy, które rozprowadzane są po całym świecie. Wstaje jak jeszcze jest ciemno i pracuje aż się znów ściemni, a czasami nawet 24 h na dobę, bo trzeba wyrobić się z zamówieniem, inaczej nie będzie wypłaty… W większości fabryk w Chinach panuje coś na wzór oligarchizacji, czyli opanowywania kontroli nad organizacją przez niewielkie grono, kierujące się własnymi interesami, egoistycznymi. Ma tam miejsce instrumentalna efektywność, uzyskiwanie jak największych rezultatów w możliwie najmniej kosztowny sposób (przy najmniejszych nakładach). Szef fabryki podporządkował sobie całkowicie pracowników, ale nie dlatego, że jest charyzmatyczny, nie dlatego, że dobrze ich wynagradza, ani nie dlatego, że jest tyranem... szefem fabryki jest tak naprawdę państwo, i to ono miało największy wpływ na to, że ta instrumentalna efektywność ma się bardzo dobrze w chińskich fabrykach i że nie brakuje taniej siły roboczej, a wykorzystywanie ludzi do takiej pracy nie budzi dużego sprzeciwu. A przecież, teoretycznie, pracownicy mieliby szanse się bronić, strajkować, jest ich więcej, odczuwają poczucie deprywacji, dlaczego więc tego nie robią? Po prostu w toku socjalizacji zostało im wpojone, że tak ma być. Jednostki zachowują się więc konformistycznie w stosunku do władzy.
A jeżeli nawet ktoś próbuje się wyłamać, zachować dewiacyjnie, to żeby to dało efekt, to musiałby mieć poparcie w innych współpracownikach, ale takiego w chińskich fabrykach nie znajdzie. Świadomość społeczna pracujących tam ludzi jest szeroko rozpowszechniona, swoją sytuacje tłumaczą sobie wszechogarniającą ideologią stworzoną przez państwo. Boją się wyłamać, aby nie stracić pracy (chociaż w mniemaniu Europejczyków stać ich na wiele więcej). Dla nich jest to rzeczywistość, Chiny maja inną kulturę niż Polska, więc praktycznie nie można sytuacji w fabrykach w obu tych krajach do końca porównywać. Myślenie grupowe, mentalność ludzi są odmienne. Szef w takim zakładzie pracy w Chinach jest autorytetem, w ciągu dnia pracy ludzie są kontrolowani przez swoich przełożonych bez przerwy, a za najmniejszy błąd obcinana jest pensja. Oprócz tego z głośników wydobywa się muzyka teoretycznie mająca zachęcić do pracy, a w praktyce przypominająca o ciągłej kontroli. 

Myślę, że ten sam mechanizm, ta sama motywacja, która zmusza nas do tego aby wstać wcześnie rano kiedy dzwoni budzik, nawet jeśli marzymy o tym aby pospać dłużej, działa na tych ludzi w fabrykach – robią to co muszą.

Trailer dokumentu możecie zobaczyć poniżej, natomiast cały film dostępny jest na vod.