czwartek, 28 lutego 2013

Nauczę Cię zabijać i wymierzać sprawiedliwość - analiza filmu "Biała wstążka". Uwaga spojler!


Żaden człowiek nie rodzi się jako członek społeczeństwa. Nie zna wartości i norm, które są społecznie akceptowane, ani też nie zna swojej pozycji w hierarchii. Według uczonych: Bergera i Luckmanna, jednostka posiada jedynie predyspozycje, dzięki którym potrafi przejmować istniejącą już rzeczywistość. Największą rolę w procesie socjalizacji, bo o nim mowa, odgrywają osoby z najbliższego otoczenia, a zatem: rodzice, czy grupa sąsiedzka. To od nich w głównej mierze zależy to, jak jednostka ukształtuje swój charakter i światopogląd. Współczesne zasady wychowawcze charakteryzują się liberalnym podejściem rodziców, co daje duży zakres swobody ich dzieciom. Nie zawsze jednak, co pokazuje historia, obowiązywał podobny model wychowawczy. W okresie przed I Wojną Światową wśród rodziców panowały zupełnie inne poglądy. Metody te opierały się na bezwarunkowej dyscyplinie, podporządkowaniu oraz egzekwowaniu ewentualnego nieprzystosowania. Przyczyniało się to w dużej mierze do budowania wypaczonego postrzegania świata przez dzieci oraz patologicznych zachowań. Jednym z krajów, w którym ów model obowiązywał były Niemcy, a konsekwencje tejże socjalizacji nakreśla nam Michael Haneke w filmie p.t. „Biała Wstążka”.



Obraz austriackiego reżysera osadzony jest w małej protestanckiej wiosce na północy Niemiec w przededniu wybuchu I Wojny Światowej. Historia, jaką autor filmu chce nam przekazać, opowiadana jest przez nauczyciela, który sam jest czynnym uczestnikiem zdarzeń. Przekazuje wiedzę uczniom, ale uczy także nas – widzów.  Wieś, którą Haneke tworzy na naszych oczach jest cnotliwa, pobożna, zdyscyplinowana, zhierarchizowana. Na szczycie piramidy tych relacji znajduje się baron – główny pracodawca. Szacunkiem obdarowywani są także: rządca, pastor, czy wspomniany już lekarz. Jak dowiadujemy się jednak w trakcie filmu, każda z tych osób ukrywa jakąś tajemnicę: nieślubne dziecko, molestowanie, zdradę, tyraństwo, czy choćby zwyczajną nieczułość. Tymczasem zacna wieś staje się miejscem, w którym dochodzi do przerażających i niewyjaśnionych zdarzeń. Już w pierwszej scenie filmu jesteśmy świadkami zamachu na życie lekarza, porwania i wychłostania dziecka, czy też okaleczenia niepełnosprawnego chłopca. Mogłoby się wydawać, że wobec fałszywej cnotliwości społeczności, ktoś usilnie pragnie wymierzyć sprawiedliwość. Oczyścić grunt z kalających go jednostek. Historia nie okazuje się jednak taka prosta, bowiem bezpośrednimi świadkami serii okrutnych zbrodni są także najmłodsi członkowie społeczności – dzieci.

Innym, jednak nie pobocznym, wątkiem filmu staje się kwestia prywatnych relacji pomiędzy ludźmi. Nie odpowiadają one jednak tym, które znamy z codziennego życia. Są sformalizowane, wyzute z uczuć oraz wszelkich emocji. Zauważyć to można w relacjach damsko-męskich, gdzie kobiety są upokarzane i zdominowane, a mimo wszystko nie walczą o szacunek i nie akcentują swoich praw. Pokornie znoszą rozkazy płci przeciwnej akceptując warunki w jakich przyszło im żyć. Znacznie gorszy przejaw obojętności, a zarazem dominacji mamy okazję obserwować na przykładzie stosunków pomiędzy rodzicami, a dziećmi. Najmłodsze pokolenie wychowywane jest niemalże na zasadzie bezwzględnej tresury obejmującej formy przemocy zarówno psychicznej, jak i fizycznej. Dzieci uczone są bierności, posłuszeństwa, ale przede wszystkim bezmyślnego wypełniania rozkazów zleconych przez swoich opiekunów. Przykładową sceną może być zachowanie pastora, kiedy pociechy  spóźniły się na wieczorny posiłek. Ojciec karze dzieci uciekając się do bicia, jednak wzbudza w nich także poczucie winy budując przeświadczenie, że są egoistyczne i złe. Zakłada im tytułową białą wstążkę, symbol niewinności i czystości, która ma być swoistym przypomnieniem jak należy się zachowywać. Paradoksalnie jednak staje się ona swojego rodzaju naznaczeniem i upokorzeniem. Wytknięciem błędów popełnionych przez najmłodszych. Socjalizacja ta okazuje się mieć kluczowy wpływ na ich późniejsze działania, bowiem utrwala przekonanie, że sprawiedliwość wyegzekwować można jedynie za pomocą kary, siły i przemocy



Istotny jest wobec tego sposób w jaki reżyser kończy swoje dzieło filmowe. Zagadka pozostaje nierozwiązana, jednak podejrzliwy i dociekliwy widz może dopatrzeć się pewnej analogii. Podejrzenie o wszystkie dokonane zbrodnie pada na najmłodsze pokolenie. Skoro wychowane zostało w warunkach agresji i nienawiści do wypaczonych zachowań, to niewykluczone, że samo reprodukowało będzie podobne postawy. Michael Haneke jeszcze zanim wprowadza nas w zdarzenia jakie miały miejsce w małej wsi, w usta narratora – nauczyciela, wkłada swój komentarz: „być może rzucą one niemal trochę światła na niektóre sprawy tego kraju”. Jak się okaże, to krótkie i niepozorne zdanie stanie się kluczową wskazówką dla rozwikłania zagadki. Wskazówką – bowiem celem autora filmu jest nie jest dostarczanie gotowych rozwiązań, czy rzucanie podejrzeń, a jedynie zwrócenie uwagi, że każdy może być winny. Zło może narodzić się nawet w najmniejszej jednostce.

Kluczową kwestią w filmie Hanekego staje się zatem wspomniana przeze mnie socjalizacja oraz metody jakie ówcześni rodzice wykorzystywali, by ukształtować swoje pociechy. Protestancki model wychowania, oparty na bezwzględnym rygorze i okrucieństwie,  określić można mianem kryzysowego dla ówczesnego narodu niemieckiego. Wychował on bowiem jednostki, które wchodząc w dorosłe życie nie będą zdolne do empatycznego postrzegania świata, tak samo jak nie będą skłonne do okazywania pozytywnych uczuć.

Postawioną przeze mnie tezę, potwierdzają badania, jakich przeprowadzenia podjął się niemiecki socjolog Theodor Adorno. Wraz ze współpracownikami, udowodnił on, że postawy charakteryzujące się dużą agresją, czy uprzedzeniami swoje źródło mają we wczesnych doświadczeniach dziecka w rodzinach, w których panowały szorstkie, chłodne relacje splatające się z nadmierną dyscypliną oraz rygorem. Dzieci wychowane w takich warunkach będą miały skłonności do osobowości autorytarnej, wspieranej dużą wybuchowością oraz gniewem. Nieletni, którym w dzieciństwie brakowało poczucia bezpieczeństwa, w dorosłym życiu, swoją agresję przelewać mogą na grupy mniejszościowe, niedysponujące żadną siłą. Dzięki takiemu zachowaniu uzyskają one szacunek, jaki niegdyś same musiały oddawać swoim dogmatycznym rodzicom. T. Adorno zaznacza także, że osoby o wysokim wskaźniku autorytaryzmu, budują w sobie przekonanie, że dominacja niektórych ludzi nad innymi jest czymś zupełnie naturalnym

Podobnie może być w przypadku dzieci przedstawionych przez M. Haneke w filmie „Biała Wstążka”. Agresywny stosunek rodziców do ich początkowo niewinnych przewinień, niewątpliwie przyczynił się do podobnie wypaczonych zachowań. Dzieci dowiadując się o prywatnych patologicznych relacjach, jak: molestowanie córki przez lekarza, który powinien być ucieleśnieniem dobra i empatii, czy tyraństwa pastora – człowieka zyskującego szacunek w zamian za tortury swoich podopiecznych, mogły zapragnąć wymierzenia sprawiedliwości. Na zło trzeba reagować złem – tego nauczyły się w domu, takie zatem będą widziały rozwiązanie rozpościerających się we wsi niegodziwości. Nieletni z filmu austriackiego reżysera odpłacali pięknym za nadobne jednocześnie upewniając się, że ich postępowanie jest właściwe. Jeden z uczestników zbrodni, mały synek pastora, spacerując nad przepaścią kusi los, by dowiedzieć się, czy to co uczynił jest rzeczywiście złe. Do ratującego go nauczyciela zwraca się słowami: „Dałem Panu Bogu okazję by mnie zabił. Nie zabił mnie więc jest ze mnie zadowolony”

Film Michaela Haneke nie pozostawia złudzeń. W ani jednej sekundzie ponad dwugodzinnego seansu, nie ma przełamania ogromnego dystansu pomiędzy rodzicami, a dziećmi. Reżyser zaś nie daje żadnych odpowiedzi: dlaczego? Z prelekcji wygłoszonej w 2005 roku w Klagenfurt University w Austrii, przez amerykańskiego psychoanalityka Lloyda de Mause możemy dowiedzieć jak w historii wyglądała ewolucja dzieciństwa, a w tym wychowanie dziecka przed I oraz II Wojną Światową. Pierwszą znaczącą cechą był brak szacunku do płci żeńskiej. Rodzące się dziewczynki jeszcze jako niemowlęta były zaniedbywane oraz nierzadko bardzo źle traktowane. W życiu dorosłym, co widać także w „Białej wstążce”, charakteryzowały się dużą uległością i podporządkowaniem. W wielu przypadkach jednak, dziewczynki były zwyczajnie mordowane, albo bezpośrednio przez matki, albo kobiety pełniące rolę niani. Drugim przykładem destrukcyjnych metod wychowawczych było istniejące przekonanie, że dziecko może przerodzić się w rządzącego ojcem i matką tyrana. Stąd też pojawiły się praktyki nieokazywania wzruszenia na wrzask dziecka. Taka obojętna postawa rodziła chłód i obojętność w późniejszym życiu dziecka, ale jak dowodzi P. Zimbardo przyczynia się także do zaburzeń psychiatrycznych. W jednych ze swoich badań wykazał on, że dzieci które były częściej maltretowane, wykazują objawy złości, nadmiernego gniewu, ale także agresji. Matki stosujące praktykę niewzruszenia i obojętności niejednokrotnie przetrzymywały dzieci w odizolowanych pomieszczeniach, by przyzwyczaić je do dyscypliny i uległości. Nie był to  jednak jedyny przejaw maltretowania nieletnich. Oprócz znęcania psychicznego, stosowano także kary fizyczne. Dzieci były bite za najmniejsze przewinienia. Istniało bowiem przekonanie, że jest to jedyny sposób na pozbycie się ich grzesznej natury. Jeden z niemieckich pediatrów tamtego okresu głosił przekonanie, że bicie dziecka powinno zaczynać się już na etapie niemowlęctwa i trwać tak długo, dopóki się ono nie podporządkuje. Taka postawa rodzica miała przyczynić się do okazywania mu szacunku i posłuszeństwa przez potomstwo. Oprócz bicia pojawiały się także metody wykorzystywania seksualnego, ale z drugiej strony karania za sprośne zachowania i masturbację. Tę ostatnią praktykę wiernie oddał Michael Haneke w „Białej Wstążce”. Pastor, wymuszając przyznanie się jednego z synów do masturbacji, przywiązywał go łóżka, by wyplewić z niego całą grzeszność i oczyścić ze zła.



Reżyser „Białej Wstążki” nie dając ostatecznego rozwiązania zagadki podejmuje z widzem swojego rodzaju grę. Zaskakuje i być może pobudza nieco znudzonego obserwatora. Warto bowiem dodać, że forma do jakiej posunął się autor filmu jest specyficzna tak samo, jak i jego treść. Film pozbawiony jest kolorów oraz ścieżki dźwiękowej. Czarno-białe sceny przemocy dodają dziełu dodatkowego chłodu i wzmagają w widzu negatywne emocje. Brak podkładu muzycznego zdaje się nieustannie przypominać, że ów obraz nie został stworzony w celach rozrywkowych. Ma za to zmuszać do myślenia, przytłaczać i otwierać umysły zabieganych ludzi na kwestie, które tak łatwo zrzucić na margines codziennych spraw. Kim bowiem okażą się maltretowane i sterroryzowane dzieci za 20 lat? M. Haneke w jednym ze swoich wywiadów wskazuje, że wszystkie rygorystyczne systemy obowiązujące pod przymusem i bez żadnego prawa do sprzeciwu wywołują postawy skrajne i agresję. Metody jakie zostały zaprezentowane w filmie M. Haneke mogą zostać uznane jako panujący wówczas kryzys sytemu wychowawczego, bowiem już niebawem te same dzieci z niemieckiej wioski na północy kraju, staną w szeregach armii, która przyczyni się do eksterminacji milionów ludzi. Jest to jednak tylko jedna z możliwych interpretacji, bowiem prawda jaką ukazuje nam reżyser w „Białej Wstążce” jest uniwersalna i odnosi się nie tylko do tej jednej specyficznej społeczności wiejskiej. Ma znacznie szerszy wymiar, bowiem obejmuje ogólny proces socjalizacji, który kształtuje tożsamość człowieka. Zakorzenia go w istniejącej rzeczywistości, którą później internalizuje i uznaje jako własną. 

Dla spragnionych wiedzy:
  • Aronson E., „Człowiek istota społeczna”, Wydawnictwo PWN, Warszawa 2009. 
  • Sztompka P., Kucia M., „Socjologia. Lektury”, Wydawnictwo Znak, Warszawa 2005
  •  Zimbardo P., Gerrig R., „Psychologia i życie”, Wydawnictwo PWN, Warszawa 2006. 
  • Płażewski J., Czy świat jest (immanentnie) zły?, Kino nr 7/8, 2009 
  • Syska R., Michael Haneke – okrutny moralista, Kino nr 11, 2009 
  • http://koniecmilczenia.pl/index.php?id=19&tx_ttnews%5Btt_news%5D=13&cHash=79d053017ea060f3387f25b8526904cd 
  • http://www.polityka.pl/kultura/rozmowy/1500765,1,rozmowa-z-michaelem-haneke.read   

sobota, 23 lutego 2013

Make love, not war!

„Make love, not war” dosłownie oznacza “Czyń miłość, nie wojnę”. To antywojenne hasło, z okresu wojny wietnamskiej, zostało rozpropagowane przez aktywistów Penelope i Franklina Rosemontów, a punktem zapalnym była demonstracja w Dniu Matki 1965 roku, kiedy to wydrukowano i rozprowadzono tysiące kartek z takim napisem. Powiedzenie szybko zostało przejęte przez ruch hippisowski, który charakteryzował się ideologią skrajnego pacyfizmu. Popularne były wówczas także inne hasła tj. „non-violence” („bez przemocy”) czy „peace and love” („pokój i miłość”).



Ruch hippisowski w założeniu i stylu życia mieścił się w nurcie walki o nową kulturę, jaką podjęła młodzież w wielu krajach. Był swoistą formą wyrażenia sprzeciwu wobec tych samych struktur rzeczywistości, które atakowali inni. Pierwsze grupy hippisów pokazały się w USA w latach 1964 – 1965, czyli w czasie gdy ruch kontestacji zaczął narastać na uniwersytetach i wyraźnie zaktywizowała się młodzież kolorowa. Idee hipisów drukowany były w młodzieżowej prasie, upowszechniane za pomocą ulotek, widowisk happeningowych czy tekstów piosenek. Istotne jest to, że wśród hippisów panował kult naturalnej zmysłowości, który nie sprowadzał się jedynie do spraw seksualnych, chodzi tu o wyostrzenie stępionej wrażliwości, pozwalającej odbierać innych za pomocą zmysłów, a nie tylko rozumu. Taki sposób myślenia jest zbliżony do koncepcji uogólnionego erotyzmu Herberta Marcusego, która mówi o "uwolnieniu popędów stłumionych przez represywną kulturę, które mają stać się motywacją, spowoduje zniesienie frustracji, trzeba uwolnić popędy". Moim zdaniem, aktualnie mamy do czynienia, paradoksalnie, z odwrotną sytuację. Kultura nie jest już tworem ograniczającym człowieka, przynajmniej teoretycznie. W mass-mediach propagowane są hasła totalnej wolności, wyzwolenia. Na każdym kroku możemy spotkać się z seksualnymi podtekstami, czy to w reklamie czy w filmach. A jednak mam wrażenie, że kult naturalnej zmysłowości, tak bardzo podkreślany przez hippisów, podupadł. Wrażliwość nie jest cechą gwarantującą „przetrwanie” w dzisiejszych czasach. Zimna dedukcja, twardy charakter i bezkompromisowe dążenie do celu to cechy, które coraz częściej wysuwają się na pierwszy plan, natomiast zmysły zamiast się wyostrzać, ulegają stępieniu. 

Hippisi nie zgadzali się z powiedzeniem „człowiek człowiekowi wilkiem”, uważali, że człowiek jest z natury dobry. Jednak ówcześnie, według nich, natura ludzka uległa degradacji i należało podjąć wszelkie środki aby dążyć do jej odbudowy. Wartości i przekonania tego ruchu implikowały określony sposób istnienia wobec odrzuconego, lecz ciągle obecnego społeczeństwa. Postawę tę można określić jako „niedziałanie”, „robienie nic”. Po prostu trwanie, manifestowanie swojej odmienności. Dzisiaj pojęcia takie jak osobowość, indywidualizm, odmienność, alternatywa są bardzo modne. Każdy chce być Kimś. Coś znaczyć i być zauważonym. A z drugiej strony kultury ulegają unifikacji, jednostki upodabniają się do siebie, a programy telewizyjne czy inne globalne przedsięwzięcia ulegają banalizacji. 

Dzieci-kwiaty traktowane były jako element folkloru amerykańskiego przez turystów. Hipisi postanowili więc urządzić własny pogrzeb w 1968, odbyła się wielka demonstracja, spalono różne akcesoria ruchu. Ruch Hippies przekształcił się w ruch Yappies tworząc Youth International Party. Doszło do znacznej radykalizacji i upolitycznienia tego ruchu. Uważali, że należy stworzyć Nowy Lud. Przewidywali zapanowanie pokoju. W tym okresie centrum YIP stał się Nowy Jork. Najsłynniejszą akcję ruchu zorganizowano w Chicago latem 1968 roku w czasie konferencji Partii Demokratycznej. YIP zorganizowała w tym czasie kontr imprezę – Festiwal Życia. W rezultacie doszło do tragicznych wydarzeń. Policja zareagowała bezwzględnymi represjami, co skończyło się krwawymi walkami. Zginęło kilka osób. Aresztowano przywódców ruchu: Abbiego Hoffmana, Jerrego Rubina. Po tych wydarzeniach Yappies schodzą do podziemia. 



Dzisiaj, w większości przypadków, nie dochodzi do karania za wyrażanie swojego własnego zdania. A jednak wielu ludzi, w celu uzyskania akceptacji środowiska, w którym nie zawsze czują się dobrze, kieruje się zasadą konformizmu. Alternatywa, odmienność, oryginalność – mimo, że czasami wychodzą na światło dzienne, to wydaje się że, jak kiedyś hippisi, zeszły do podziemia. Ludzie dążą do „z góry” wyznaczonych celów, które przecież powinny motywować ich do działania, a ich osiąganie powinno dawać satysfakcję, a tak jednak się nie dzieje...



„Starożytni hippisi te piękne dzieci kwiatów
Z długimi włosami w wytartych dżinsach Bosi
Dziś udają generałów
Bawią się w strategów
Wiecznie młodzi wirtuozi komputerów i wirtualnych wojen
Dokąd zmierzają z wojskowym rynsztunkiem
Dziś są posłuszni
Za dawny bunt trzeba zapłacić rachunek”.


Aldona Borowicz, Starożytni hippisi


Dla spragnionych wiedzy: 
  • http://pl.wikipedia.org/wiki/Make_love,_not_war
  • Aldona Jawłowska, Drogi kontrkultury, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1975, s. 148 - 161

czwartek, 7 lutego 2013

Asertywność - po prostu!


Dzisiejszy świat można nazwać, w skrócie, światem mody i reklamy. Mamy modę wiosenną, modę zimową, modne posiłki, modne samochody, a nawet modne miejsca spędzania wakacji. Ostatnio pojawiła się także moda na to, aby nie podążać za modą. Moda na niezależność, na bycie „nie-modnym”. Popularne stały się także różnorodne trendy, o których wiedzy zaczerpnąć możemy z wszelkich mediów. Mówiąc o trendach, mam na myśl takie zjawiska jak: programy śniadaniowe we wszystkich stacjach telewizyjnych, programy satyryczne w radio, tworzenie tzw. memów przez użytkowników stron internetowych. Nie jest niczym odkrywczym stwierdzenie, że każdy z nas ulega "jakimś" trendom, i kieruje się "jakąś" modą. Istnieją jednostki mniej, i bardziej, odporne na tego typu zjawiska – jednostki mniej, lub bardziej, konformistyczne.  Ale nie o konformizmie mam tutaj pisać… 

Dla mnie, może ze względu na kierunek studiów, ogólne ukierunkowanie zainteresowań i wiążącą się z tym dostępność poznawczą, jednym z najjaskrawszych trendów pojawiających się w mass-mediach i szeroko pojętej kulturze, jest psychologizacja podejmowanych tematów. Coraz częściej możemy spotkać się z wypowiedziami ekspertów, psychologów czy socjologów, którzy opiniują i wyjaśniają zjawiska społeczne. Bardzo często wypowiedzi te dotyczą trybu życia. Znajdujemy wiele porad dotyczących tego jak żyć, z czego korzystać, co może nam pomóc w rozwoju, i w końcu, jakie cechy są pożądane w dzisiejszym świecie, a jakie powinny odejść do lamusa. I tutaj przechodzimy do meritum – spośród wielu cech, jakie powinna posiadać jednostka „skazana na sukces”, na podium znajdują się: asertywność i elastyczność, tzw. bycie „flexible”. W wielkim skrócie, można powiedzieć, że warunki w jakich żyjemy, wymuszają na nas to, abyśmy potrafili przystosować się do zmieniających się czynników wpływających na naszą egzystencję. Musimy być gotowi na przekwalifikowanie się, zmianę miejsca zamieszkania, czasami nawet kraju, czy zmianę pracy. Powinniśmy zdawać sobie sprawę z tego, że przystosowywanie się (i radzenie sobie ze stresem) dotyczy zarówno sytuacji, które wnoszą do naszego życia coś pozytywnego (np. ślub, narodziny dziecka, awans), i tych, które mają wymiar negatywny (np. utrata pracy, degradacja społeczna, śmierć bliskiej osoby). Powinniśmy być gotowi na radzenie sobie w każdej sytuacji. Oprócz tego, że musimy być elastyczni, powinniśmy także być asertywni. 



Asertywność to słowo często nadużywane, nadinterpretowane i niezrozumiane przez wielu. Za zasadne więc uważam w tym momencie wtrącenie i zdefiniowanie pojęcia „asertywność”. Asertywność jest to „umiejętność pełnego wyrażania siebie w kontakcie z inną osobą czy osobami”. Asertywnością nazywamy takie zachowanie, w którym jednostka, w kulturalny i nie napastliwy sposób, wyraża swoje zdanie, prezentuje swoje postawy bądź opinie na jakiś temat. Nie jest to jednak zachowanie zakrawające o skrajny konserwatyzm, w negatywnym rozumieniu tego słowa. Asertywność służy nam jako narzędzie do artykułowania naszego zdania, w taki sposób, aby było ono przekonujące dla naszego interlokutora (towarzysza rozmowy). Wyrażenia asertywne mają na celu jasne określenia naszych intencji względem drugiej osoby. Są one pomocne w wielu codziennych sytuacjach (np. stanowcza odmowa spełnienia prośby czy polecenia, przyjmowanie pochwał i komplementów, reakcja na krytykanctwo itp.).  

Zachowanie asertywne oznacza „bezpośrednie, uczciwe i stanowcze wyrażenie wobec innej osoby swoich uczuć, postaw, opinii lub pragnień, w sposób respektujący uczucia, postawy, opinie, prawa i pragnienia drugiej osoby”. Zachowania asertywne, w odróżnieniu od zachowań agresywnych i manipulacyjnych, to takie które u swoich podstaw zakładają, że zarówno my, jak i nasz rozmówca jesteśmy osobami, z którymi warto podjąć dyskusję i wysłuchać wzajemnie argumentów oraz treści jakie mamy do przekazania. „Ja jestem O.K – Ty jesteś O.K” brzmi tytuł książki Thomas A. Harris’a, i taką właśnie zasadą powinniśmy się kierować podejmując rozmowę z kimkolwiek. 

Przytoczone powyżej definicje ukazują jednak nieco idylliczny obraz tego jak relacje międzyludzkie wyglądać powinny. W rzeczywistości nie wszystko jest jednak tak idealne. Z powyższych definicji (gdyby traktować je dosłownie) wynikałoby, że każdy jest wart podjęcia z nim dyskusji. Oczywiście nie zawsze tak jest. Czasami najlepszym wyjściem z sytuacji jest niepodejmowanie dyskusji (np. w przypadku osób nachalnych, ordynarnych czy skrajnie odurzonych jakimiś substancjami). Zjawisko takie szczególnie widoczne jest w środowisku internautów i zachowaniu tzw. hejterów (eng. hater – człowiek nienawidzący), którzy za cel sam w sobie obrali obrażanie innych. 

Powinniśmy także pamiętać o tym, że ktoś, z różnych przyczyn, nie będzie chciał podejmować dyskusji z nami. Powinniśmy to uszanować, i nie wchodzić w taką relację za wszelką cenę, oraz unikać bycia nachalnym. Ważne jest także to aby nie traktować naszego punktu widzenia jako jedynie słusznego. Musimy być otwarci na inne perspektywy i zakładać możliwość zmiany naszego zdania. Nie brońmy go za wszelką cenę, przecież możemy się mylić. Moim zdaniem, możliwość uczenia się od innych, poznawanie nowych perspektyw, poszerzanie horyzontów myślowych i możliwość zmiany zdania, to wartości dodane stosunków, i konwersacji, z innymi ludźmi.