Zanim jednak całkowicie skupię się na
zmianach zaszłych we współczesnym świecie, chciałabym przywołać obraz
obchodzenia się z ciałem w społeczeństwach archaicznych, bowiem to od nich
zaczyna się ta swoista ewolucja. I tak, pierwszą charakterystyczną cechą
pojawiającą się niemal w każdej kulturze, było traktowanie trupa zarówno
umarłym, jak i żywym. Członkowie owych społeczeństw wmawiali sobie, że zmarły
żyje, a jego droga obfituje w ból i niebezpieczeństwo. Stawało się to podstawą
do czuwania nad ciałem, okrywania go, karmienia i ogólnej opieki. W niektórych
zbiorowościach wykształcił się także zwyczaj zachowywania ciszy w obecności
nieboszczyka, który mógłby się przebudzić, czy też dziurawienie trumny, aby
mógł swobodnie oddychać.
Na przestrzeni lat rytuały uległy
zmianie tworząc tak zwany model tradycyjny. I tak, jeszcze na początku XX wieku
na całym Zachodzie kultury łacińskiej, katolickiej, albo protestanckiej, śmierć
jednostki miała wpływ na pewną określoną grupę społeczną, a nawet całą wspólnotę,
na przykład wieś. Umierający objęty był czułą opieką krewnych, przyjaciół,
sąsiadów, którzy schodzili się do jego izby w celu pożegnania. Istotna była
także rola księdza, który namaszczał chorego zanim ten przeszedł na drugą
stronę. Po zgonie na drzwiach domu umieszczano nekrolog. Nabożeństwo odbywało
się w kościele przy czynnym udziale całej wspólnoty, a następnie powolny orszak,
przez wszystkich po drodze pozdrawiany, odprowadzał trumnę na cmentarz. Nie był
to jednak koniec, bowiem okres żałoby wypełniony był odwiedzinami – rodzina
chodziła na cmentarz, a ją samą odwiedzali krewni i przyjaciele. Później
jeszcze przez długi okres czasu najbliżsi zmarłego, by uczcić jego pamięć, nie
uczestniczyli w hucznych zabawach. Śmierć była więc zdarzeniem publicznym, obejmowała
całą społeczność.
Współcześnie, szczególnie w miastach, trudno rozpoznać ceremonię pogrzebu. Dawny czarno – srebrny karawan zastąpiony został przez zwykłą limuzynę, która w ruchu ulicznym niczym się nie wyróżnia. Zanika także obyczaj zakładania czarnego stroju przy uczestnictwie w rytuałach pogrzebowych. Społeczeństwo nieprzerwanie realizuje własne cele, jakby nikt już w ogóle nie umierał. Brak bodźców przypominających ludziom o potencjalnej śmierci sprawia, że odejście kogoś bliskiego uderza w nich ze zdwojoną siłą.
Współcześnie, szczególnie w miastach, trudno rozpoznać ceremonię pogrzebu. Dawny czarno – srebrny karawan zastąpiony został przez zwykłą limuzynę, która w ruchu ulicznym niczym się nie wyróżnia. Zanika także obyczaj zakładania czarnego stroju przy uczestnictwie w rytuałach pogrzebowych. Społeczeństwo nieprzerwanie realizuje własne cele, jakby nikt już w ogóle nie umierał. Brak bodźców przypominających ludziom o potencjalnej śmierci sprawia, że odejście kogoś bliskiego uderza w nich ze zdwojoną siłą.
Wszelkie postawy wobec przemijania nie
zmieniły związku między śmiercią, a społeczeństwem. Na ogromnych obszarach
nadal realizuje się owy tradycyjny model, jednak nie ma on już charakteru
absolutnej powszechności. Zaobserwować go możemy głownie w małych
miejscowościach i wsiach, gdzie ludzie znają się wzajemnie, a każda pojedyncza
śmierć w jakiś sposób wpływa na ich życie.
Od drugiej połowy XIX wieku stosunek
pomiędzy umierającym, a otoczeniem uległ zmianie. Moment uświadomienia sobie bliskiego
końca, zawsze był bolesny, jednak uczono się to przezwyciężać. W drugiej
połowie XIX wieku zadanie to stawało się coraz bardziej uciążliwe. Chory
człowiek w obawie przed traktowaniem go, jak umierającego wybierał milczenie
niż uświadomienie bliskich o nadchodzącej śmierci. Były to narodziny kłamstwa, polegającego
na udawaniu, że wszystko jest w porządku. Takie postępowanie usuwało, albo
opóźniało sygnały, które miały alarmować chorego i przygotować na rozstanie się
z życiem i bliskimi.
W latach osiemdziesiątych XX wieku,
początek choroby był jednoznaczny z
potrzebą zasięgnięcia fachowej porady. Postępowanie chorego uzależnione było od
postawionej diagnozy, a jedynym zajęciem stawało się przestrzeganie zaleceń lekarza
oraz przyjmowanie lekarstw. Niepokój lub zadowolenie pacjenta zależało od
rozpoznania choroby i skuteczności leczenia. Kiedy stan chorego pogarszał się,
starał się on mimo wszystko utrzymać klimat życia codziennego unikając
manifestowania wzruszeń i patetycznych rozmów. Nie akceptował śmierci, a wręcz
negował wszelkie jej ostrzeżenia wciągając w tę grę całe otoczenie. W ostatniej
fazie, gdy koniec był już bliski, umierający nie potrafił poradzić sobie z
ogromem kłamstwa jakie się wokół niego wytworzyło. Sam zostawał więźniem
osobowości, jaką pozwolił sobie narzucić i którą sam sobie narzucił.
Dochodzimy do momentu, kiedy śmierć
budzi wstręt, jak każdy odrażający widok. Tworzy się jej nowy obraz: brzydkiej,
ukrywanej, brudnej. Staje się nieprzyzwoita, więc nie powinno się jej ukazywać
publicznie. Ludzie nie chcą wpuszczać wszystkich odwiedzających do pokoju
chorego cuchnącego moczem, potem, ropą. Pozwalają na to nielicznym,
najbliższym, którzy często z obawy przed nieprzyjemnym widokiem odsuwają się na
bok, a tym samym dodatkowo osamotniają cierpiącego.
Wszystkie powyższe zmiany w myśleniu i
postrzeganiu śmierci doprowadzą do śmierci ukrywanej w szpitalu, która
upowszechniła się od 1950 roku. Z biegiem lat domownicy, rodzina coraz gorzej
radzą sobie z uciążliwą bliskością choroby. Ogromną rolę odgrywa tu postęp w
dziedzinie komfortu, higieny osobistej, intymności, który zmniejszył naszą
odporność na brzydkie oblicze choroby. Dodatkowo, rozwój technologii i
aparatury przyczynił się do postrzegania szpitala jako miejsca „atrakcyjniejszego”.
Kłopotliwy pacjent zostaje w pewnym sensie ukryty i poddany opiece obcym
ludziom, aby pozostali mogli powrócić do normalnego życia. Od tej chwili
szpital jest jedynym miejscem, gdzie śmierć może uniknąć jawności uważanej za
nieprzyzwoitość. Z badań przeprowadzonych przez G. Gorer’a w 1963 roku wynika, że tylko jedna czwarta z osób
noszących żałobę była obecna przy śmierci bliskich. To wszystko czyni szpital
miejscem samotnej śmierci. Należy również dodać, że w większości wypadków
rodzina nie zrobiła nic, aby móc zatrzymać umierających w domach. Szpital nie
jest więc tylko miejscem, gdzie ludzie zdrowieją lub umierają z powodu błędu w
leczeniu. Jest miejscem normalnego umierania, przewidzianego i zaakceptowanego
przez lekarski personel.
Wspomniany już wcześniej rozwój
technologii stworzył możliwości do manipulacji ludzkim życiem. Lekarz może regulować
czas trwania śmierci od paru godzin do kilku dni. Rodzi to w ludziach
przekonanie, że nie istnieją choroby nieuleczalne, co często przeradza się w
beznadziejną walkę pochłaniającą czas, który mogliby poświęcić chorym. Takie
zachowanie ma na celu odwrócenie naszej uwagi od problemu, bowiem sama myśl o
bezradności napawa nas obezwładniającym lękiem. Można pokusić się o
stwierdzenie, że uczucie strachu we współczesnym świecie odbierane jest jak
pewnego rodzaju porażka, dlatego za wszelką cenę trzeba go unikać. Śmierć jest
więc uregulowana i zorganizowana przez pewnego rodzaju biurokrację.
Społeczeństwo wypracowało skuteczne środki obrony przed codziennymi tragediami
śmierci, aby mogło kontynuować swoje cele bez emocji i przeszkód.
W ten właśnie sposób dochodzimy do
zdarzenia, które wywarło ogromny wpływ na współczesnej historii śmierci, a
mianowicie zaniechania albo skasowania żałoby. Badaniami tej sprawy po raz
pierwszy zajął się G. Gorer. Przeprowadził on ankietę, stwierdzając przede
wszystkim, że śmierć oddaliła się nie tylko ze względu na brak obecności
bliskich, ale także pogrzeb przestał być już zwykłym zjawiskiem. Dane, które
zgromadził wskazują na to, że 70% ankietowanych od pięciu lat nie było na
żadnym pogrzebie, natomiast dzieci nie biorą udziału nawet w pogrzebach
rodziców. Ze statystyk wynika także, że procent wierzących w życie przyszłe
wynosi 30 – 40%, natomiast wiara w istnienie piekła oraz wieczne potępienie
zanikła zupełnie. Najważniejszym jednak wnioskiem, jak wspomniałam już wcześniej
jest zanik zjawiska żałoby, zaczynając od uroczystości pogrzebowych. Dane
wskazują na to, że tradycyjne chowanie zwłok zostało zastąpione kremacją: na 67
przypadków było 40 kremacji i 27 pochówków w ziemi. Współcześnie, potwierdzenie
jego badań zaobserwować możemy choćby w ostatnich wydarzeniach w Czechach. Tamtejsze
społeczeństwo całkowicie odeszło od nauki kościoła, co przejawia się także w
podejściu do ceremonii pogrzebu. Czesi przy wyborze kremacji kierują się
względami ekonomicznymi, ale także w pewnym sensie wygodą. Najbardziej kontrowersyjny
jest jednak fakt, że coraz więcej ludzi nie odbiera prochów swoich bliskich.
Zdarza się, że urny stoją na półkach zakładów pogrzebowych przez 19 lat.
Wybór kremacji jest równoznaczny z tym,
że odrzucamy kult grobów i cmentarzy, jaki rozwinął się z początkiem XIX wieku.
Wykształcił się całkiem nowy sposób kultywowania pamięci zmarłych, który odbywa
się w domu. Ludzie odrzucają miejsce pochówku, które budzi odrazę, czy strach,
a wybierają osobisty i prywatny rodzaj żałoby. Modlą się w domu, przy
pamiątkowych fotografiach, a w rocznicę śmierci dekorują je symbolicznymi
kwiatami. Cmentarz jeszcze kilka lat temu był miejscem zadumy, a widok grobów
samoistnie przypominał ludziom o przemijaniu. Porzucenie tradycji związanej z
odwiedzaniem zmarłych jeszcze bardziej zamyka nas w „idealnym”, nieśmiertelnym świecie.
Nieprzyzwoitość żałoby najwyraźniej jawi
się we Francji. W kraju tym, mniej więcej od 1970 roku, nie ma już orszaku
składających rodzinie kondolencje. Nagminne jest za to wygłaszanie niegrzecznej
wręcz formuły: „Rodzina prosi o nieskładanie kondolencji”. Jest to sposób na
odcięcie się od wizyt przyjaciół i sąsiadów, a tym samym pozbawienie śmierci
jej publicznego charakteru, o czym wspominałam już na początku.
Przyczyną kasowania żałoby jest nie tyle
płochość pozostałych przy życiu, lecz nacisk całego społeczeństwa, które w
pewnym sensie odmawia udziału w przeżyciach człowieka pogrążonego w żałobie
oraz nie uznaje śmierci. Zjawisko to z
biegiem lat nieubłaganie się nasila. Początkiem był lęk przed przemijaniem i
wspomniane już wcześniej ukrywanie bliskiego końca przed chorym. Teraz ten
protest ukazuje się w pełnym świetle,
jako główny rys charakterystyczny naszej kultury. Na najbardziej
zindywidualizowanych i najbardziej zurbanizowanych obszarach Zachodu panuje
opinia, że publiczne okazywanie żałoby oraz zbyt długie jej noszenie jest czymś
chorobliwym. Czas żałoby nie jest okresem milczenia tego, kto jest w żałobie,
lecz okresem milczenia tych, co go otaczają.
Analizując wszystkie powyższe wnioski twierdzę, że ogromną rolę w zjawisku wypierania i oddalania się od śmierci odgrywa uczucie strachu. Społeczeństwo za wszelką cenę chce utrzymać ciągłość swojego życia, nie wyobrażając sobie, że mogłaby ona zostać w jakiś sposób zaburzona, czy też przerwana. Śmierć natomiast jest jednym z tych wydarzeń, które potrafi owe zmiany wywołać. To dlatego właśnie nieprzerwanie od kilkudziesięciu lat staramy się wypracować mechanizmy obronne, które w najmniejszy choćby sposób zamortyzują potencjalny „upadek”. Powyższy wywód dowodzi, że wychodzi nam to bardzo dobrze... Jak myślicie?
Analizując wszystkie powyższe wnioski twierdzę, że ogromną rolę w zjawisku wypierania i oddalania się od śmierci odgrywa uczucie strachu. Społeczeństwo za wszelką cenę chce utrzymać ciągłość swojego życia, nie wyobrażając sobie, że mogłaby ona zostać w jakiś sposób zaburzona, czy też przerwana. Śmierć natomiast jest jednym z tych wydarzeń, które potrafi owe zmiany wywołać. To dlatego właśnie nieprzerwanie od kilkudziesięciu lat staramy się wypracować mechanizmy obronne, które w najmniejszy choćby sposób zamortyzują potencjalny „upadek”. Powyższy wywód dowodzi, że wychodzi nam to bardzo dobrze... Jak myślicie?
Dla spragnionych wiedzy:
- Philippe Ariés, Człowiek i śmierć, Warszawa
1989.
- Louis – Vincent Thomas, Trup, Łódź 1991.
- Jean Delumeau, Strach w kulturze zachodu XIV - XVIII w., Warszawa 2011.
- Ks. Bogusław Nadolski TChr, Leksykon Liturgii, Poznań: Pallottinum, 2006, s. 788 – 806.
- http://m.wyborcza.pl/wyborcza/1,105226,10488004,Kosciol_zniecheca_do_kremacji.html
Bardzo ciekawy wpis, nie ukrywam, że zmusza do pewnego rodzaju przemyśleń, bo człowiek zaczyna się zastanawiać, jak to jest w jego przypadku z tym tematem śmierci.
OdpowiedzUsuńCo do kremacji, wydaje mi się, że jest to też alternatywa, bo jakby nie patrzeć, cmentarze są niejednokrotnie przepełnione, a urna z prochami zmarłego zajmuje znacznie mniejszą powierzchnię przy pochówku. Znam też osoby, które chcą być skremowane, bo jak twierdzą, nie chcą, żeby zjadły je robaki w ziemi.
Osobiście sama też wolałabym zostać skremowana, ale nie podchodzę do tematu śmierci jak do tabu i nie przepełnia mnie lęk, raczej smutek. Bo choć śmierć jest pewna i nie da się jej powstrzymać, ludzie zamartwiają się do przodu, myślą o niej i dużo wcześniej przeżywają że stracą tych, których kochają - i to jest chyba w tym wszystkim najgorsze - świadomość.
Pozdrawiam ;)
przy okazji zapraszam Was serdecznie na mojego bloga, być może znajdziecie tam coś dla siebie, http://e-very-thing.blogspot.com/ :)
UsuńZ tymi robakami to może i racja.Też bym nie chciał zeby mnie zjadaly.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o zanikanie przeżywania śmierci to czyż nie może się to brać z tego że po prostu sie cywilizujemy ? Sa przecież kultury w których się świętuje czyjąś śmierć. Bóg sam wie wie kiedy kiedy przyszedł dla nas własciwy czas.Są przekonani że smutek z powodu śmierci jest niewłaściwy.Jest to brak zrozumienia istoty życia i samolubstwo.Jesli ktoś odchodzi do lepszego świata to odczuwamy żal w stosunku do samego siebie? Oni kojarzą przyjemnośc ze smiercią,a cierpienie z żałobą.Tak więc żałoba nie jest częścia ich kulury.
Moze o to nam coraz bardziej chodzić?
Masz rację, śmierć w wielu kulturach (głównie jednak egzotycznych) traktowana jest w lekki, często radosny sposób. Nierzadko też nieboszczyk przez kilka tygodni/miesięcy w dalszym ciągu traktowany jest jak żywa osoba, z którą funkcjonuje się pod jednym dachem, myje, czy ubiera. I o ile podejście do śmierci może zmieniać się wraz z przyjmowanym systemem wiary czy trendów rozwojowych, tak zanikanie żałoby jest zjawiskiem stosunkowo nowym. Charakterystycznym dla globalizacji. We wszystkich kulturach tradycyjnych żałoba pełniła funkcję oczyszczającą. Była swojego rodzaju pomostem pomiędzy życiem z bliską osobą, a życiem po jej stracie. Przygotowaniem do zmian. Ostatecznym pożegnaniem, zaakceptowaniem naturalnego stanu rzeczy. Współczesne odchodzenie od opłakiwania zmarłych powoduje kumulowanie się w człowieku negatywnych uczuć i emocji. Nie ma upustu - nie ma spokoju. Jest poczucie winy i straty. Stąd już krótka droga do zaburzeń psychosomatycznych, o czym poczytać można między innymi w książce M. Kerrigana "Historia śmierci", którą serdecznie polecam :) Dominika
OdpowiedzUsuńDroga koleżanko. Współczesne odchodzenie od opłakiwania zmarłych powoduje kumulowanie się w człowieku negatywnych uczuć i emocji...itd. Tu opierasz się na książce Kerrigana.Zapytam jednak jak jest w życiu?
OdpowiedzUsuńCzy nie jednokrotnie chodzi nam o to, żeby pokazać ludziom, jak bardzo nam zależy na stracie bliskiej osoby niż nam samym?.
Czy czasami zaburzenia psychosomatyczne nie biorą się z tego że z czasem wytykaja nam (lub poza nami) że tak szybko pogodziliśmy się ze stratą bliskiej osoby? Często mówimy,dobrze ze odszedł, bo tak się męczył.Jest to ulga dla chorego i opiekujących się. Tu zapytam ile mamy opłakiwać zmarłego.Kiedy dojść do wniosku że to już wystarczająco dlugo?. A może mieć tą świadomość że jemu jest już dobrze?. Przestać zadręczać siebie i innych, a tylko pamiętać?! Jak zaznaczyłem wcześniej- Cywilizujemy się ! To dobrze !
Cywilizujmy się, ale pamiętajmy.
"Ze statystyk wynika także, że procent wierzących w życie przyszłe wynosi 30 – 40%, natomiast wiara w istnienie piekła oraz wieczne potępienie zanikła zupełnie. "
OdpowiedzUsuńGdzie to?
Philippe Ariés "Człowiek i śmierć" - (nie mam w tej chwili dostępu do spisu treści żeby wskazać poszczególne strony) jest to podrozdział poświęcony zjawisku kasowania żałoby. Pozdrawiam :) Dominika
OdpowiedzUsuńMiałem na myśli: gdzie przeprowadzono ankietę?
Usuń